Nie wiem, jak
to wszystko opisać. Postaram się jak najbardziej zachować kolejność wydarzeń,
może to pomoże mi uniknąć chaosu.
We wtorek
czyli 1 stycznia, jak skończyłam pisać, zdecydowałam, że trzeba powiedzieć
reszcie o flagach. Pora była jeszcze w miarę wczesna, więc większość siedziała
w salonie, który jest taką strefą wspólną. Zdecydowałam, że trochę nagnę fakty
i powiem, że czerwona flaga pojawiła się dopiero dziś. Zdawałam sobie sprawę z
tego, że to trochę kulawe kłamstwo, ale liczyłam na to, że informacja o
zagrożeniu będzie na tyle ważna, że jakoś to przejdzie niezauważenie. Poprosiłam
Anetę i Dorotę, żeby zeszły do salonu, i gdy byliśmy już mniej więcej wszyscy
powiedziałam, że dziś na słupie wisiała czerwona flaga.
Trochę, jak
przewidywał Łukasz, zrobiło się zamieszanie, ale z ulgą stwierdzam, że nie była
to żadna panika. To znaczy – Dorota z Jankiem zareagowali najgorzej, reszta
przyjęła tę wiadomość w miarę racjonalnie. Padły pytania, czy wiadomo coś
więcej, prośby, abym powiedziała wszystko, co sama wiem. Powiedziałam więc, że
wczoraj znaleźliśmy białą flagę, więc zostawiliśmy informacje o datach
spotkania, a dziś zamiast odpowiedzi była tylko czerwona flaga.
Aneta, która
chyba nie zorientowała się, że to trochę lipna historia wysnuła teorię, że może
Ludzie z Puławskiej przyszli, aby zobaczyć, czy zniknęła biała flaga, jednak w
okolicy natknęli się na zagrożenie. Wywiesili więc czerwoną flagę aby nas
ostrzec. Na szczęście nikt nie dopytywał się o naszą wiadomość a na pytanie,
czy oni zostawili jakąś swoją, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie.
Przez cały ten
czas widziałam Łukasza, który najpierw słuchał mnie z kamienną twarzą a potem
wstał i wyszedł, pewnie po Darka, bo wrócili razem. Trochę się obawiałam, że
może się wtrącić, że może coś powiedzieć, albo zrobić mi awanturę, ale zachował
milczenie.
Nie wiem, jakich
reakcji spodziewał się Łukasz, ale pewnie nie takich. Nasza ekipa, zamiast
panikować, zaczęła planować. Łukasz wyciągnął mapę okolicy, zaczął proponować
rozstawianie sideł w strategicznych miejscach (sideł na mutki, nie na
zwierzęta), Aneta, jak zwykle, rzeczowo dodawała od siebie spostrzeżenia z
dotychczasowych patroli po okolicy, że na pewno od dawna nikogo ani niczego tu
nie było, że zagrożenie, nawet jeśli jest, to chyba bliżej salonu samochodowego
i Puławskiej, niż nas… szczerze, nie poznawałam. Ich. Darek też, trochę
nieśmiało włączał się do rozmowy, chyba chciał, żeby to wypadło naturalnie,
tylko Łukasz milczał.
No, oczywiście
Dorotka z Jankiem jak zwykle podnieśli rwetes, że musimy uciekać, że musimy się
stąd zbierać, jak najdalej od zagrożenia… no, jak to oni. Gdy Zośka próbowała
ich uspokoić, Dorota rzuciła kalibrem, którego nie wyciągała już dawno: Że my
nic nie rozumiemy, bo nie mamy dzieci i nikogo, o kogo musielibyśmy się
martwić, troszczyć, chronić. Ten argument jest wstrętny. To prawda, że nie
żadne z nas nie ma dzieci, ale to nie znaczy, że nie mamy nikogo, o kogo się
martwimy. Darek ma Zośkę i na pewno martwi się o Anetę, bo w końcu to jego
siostra. Ja mam Łukasza. Adam co prawda stracił brata, ale wiem, że żałoba go
nie zaślepiła i, że nigdy nie myśli tylko o sobie, zawsze stara się wziąć pod
uwagę dobro grupy. No i tekst ten zawsze uderza w Piotrka. Wkurza mnie, gdy
Dorota to mówi. Tym razem też mnie wkurzyła. Cóż, nie zachowałam się może zbyt
dobrze, ale to była już chyba kropla, która przelała czarę. Wrzasnęłam po
prostu na Dorotę i jej wygarnęłam. Żeby przestała robić z Piotrka ofiarę, żeby
przestała nam wmawiać, że oni mają najgorzej, że powinniśmy się do nich
dostosowywać, żeby przestała nam zarzucać, że ich nie rozumiemy i, że nie mamy
się o kogo troszczyć, że o nikogo się nie martwimy. Ech, zresztą sama już
dokładnie nie pamiętam, co krzyczałam. W sumie, to pamiętam tylko, jak się
wkurzyłam, jak zaczęłam wrzeszczeć, a potem pamiętam Zośkę, która uspokaja mnie
i Anetę, która uspokaja Piotrka. Cóż, myślę, że tego Łukasz się bał, że będzie
zamieszanie, ale chyba nie do końca o to mu chodziło. W każdym razie, po
uspokojeniu atmosfery pogadaliśmy jeszcze chwilkę, po czym wszyscy się rozeszli
do siebie. Poszłam do naszej sypialni, chcąc odpocząć i w sumie przygotowując
się do rozmowy z Łukaszem. Długo nie przychodził, więc wyszłam go szukać –
okazało się, że zamienił się z Adamem, który miał mieć dziś wartę. Trochę mnie
to zabolało, że Łukasz postanowił się ode mnie trochę odseparować. Teraz jednak
wiem, że miał prawo, w sumie ja też nie zachowałam się najlepiej.
Następnego
dnia, czyli 2 stycznia okazało się, że Darek z Łukaszem wyruszyli pod salon,
zanim ktokolwiek zdążył się wtrącić. Atmosfera w domu była trochę dziwna. Z
jednej strony było wszystko okey, żadnego napięcia, żadnego stresu, ale Dorota
z Jankiem wyraźnie unikali reszty, a już zwłaszcza mnie. Zrozumiałam, że to
miało bardziej związek z nieprzyjemnymi słowami, jakie padły, niż z czerwoną
flagą.
Natomiast, gdy
zgłosiłam się, żeby pójść z Anetą po resztę fantów, przyłączył się do nas
Piotrek. Już poza domem przyznał się, że to dlatego, że chciał pogadać. Wyżalił
się nam, że ma dosyć tego, że rodzice, a zwłaszcza matka, traktują go, jakby
był mały i niesamodzielny i, że się boi. To mnie zdziwiło najbardziej.
Powiedział, że boi się tego, że rodzice mogą, przez tę ich nadopiekuńczość,
zrobić coś głupiego. Sama się tego obawiam, ale zdziwiło mnie, że taka myśl
pojawiła się w jego głowie. Po raz kolejny uderzyło mnie to, jak bardzo poważny
i dojrzały okazuje się być Piotrek. I po raz kolejny myślę o tym, że dorastanie
zawsze było trudne, ale w tych czasach jest szczególnie kłopotliwe. I, że
biorąc to wszystko do kupy, Piotrek dorasta chyba szybciej, niż my w jego
wieku. I następne pokolenia też będą dorastać szybciej.
Po południu
wrócili Łukasz z Darkiem. Nie spotkali nikogo ani niczego, nie znaleźli też
żadnych śladów. Darek bąknął też do mnie, że nasza wiadomość dalej wisi, więc
Ludzie z Puławskiej nie byli na miejscu spotkania. Skorzystałam z okazji, i
zagadnęłam go o poprzedni wieczór. Powiedział tylko, że jest zawiedzony tym, że
nie dotrzymałam słowa, że tak to wszystko rozegrałam i odszedł. Nie wiem, czy
nie chciał o tym mówić, bo było coś, czego nie chciał powiedzieć, czy po prostu
nie było o czym mówić…
Gorzej było z
Łukaszem. Cały dzień mi uciekał, ewidentnie nie chciał mnie widzieć. W końcu
przydybałam go, gdy wyszedł z domu. Dobrze się w sumie stało, bo rozmowa, którą
później mieliśmy nie wyglądała by zbyt dobrze przy innych. Łukasz był na mnie
wściekły. Zdarzały się nam już kłótnie, w tym i poprzednim świecie, ale tym
razem miałam wrażenie, że jest inaczej. Nie było krzyku, jakiejś takiej
gwałtownej złości. Tak jak Darek był zawiedziony, ale też oszukany i zdradzony.
Głównie to on mówił. Wyrzucał z siebie dużo jadu, niechęci, negatywnych emocji.
Nie wiem, czy przesadził, nie wiem, czy miał rację. Wiem tylko, że jego słowa
strasznie mnie zasmuciły i skończyło się na tym, że on wrócił do domu, a ja
zostałam przed drzwiami, bo musiałam się uspokoić. Nie płakałam, nie załamałam
się, ale… coś mnie aż w środku zabolało.
3 stycznia
upłynął nam spokojnie. W domu zapanowała atmosfera wymuszonej uprzejmości,
jednak nie przytłaczała jakoś nikogo. Jedynymi, których ewidentnie coś gryzło
byli Łukasz oraz Dorota z Jankiem. Reszta zachowywała się w porządku. Poprawiła
się też pogoda. Znowu wyszło słońce, podniosła się temperatura. Ludzie z
Puławskiej nadal się nie odzywali, nie zabrali wiadomości. Nigdzie nie
znaleźliśmy śladów ludzkiej, zwierzęcej czy mutanciej aktywności. Zgodnie z
planem Adama rozstawiliśmy sidła.
Dziś temperatura znowu się podniosła. Idzie odwilż, ale wielkich zasp śniegu jeszcze nie zniszczyła. Nadal cisza, jeśli idzie o jakiekolwiek potencjalne zagrożenie. Nasza wiadomość przy słupie nadal nie ruszona.