sobota, 2 sierpnia 2014

Warszawa, 31 grudnia 2018 r.

Obudziło nas ostre, oślepiające słońce. Po chmurach nie zostało ani śladu, niebo było błękitne a śnieg ‘walił’ po oczach. Nadal trzyma mróz, ale mam nadzieje, że wkrótce to się zmieni, jeśli pogoda się utrzyma. Wiem, że nie mam co liczyć na koniec zimy, przecież dopiero kończy się grudzień przed nami jeszcze styczeń i luty, ale więcej słońca i mniej śniegu na pewno by nam nie zaszkodziło.
            Dziś wszystkie decyzje były szybkie. Pierwsza, najważniejsza, dotyczyła wyjść z domu. Może ryzykownie, ale zdecydowaliśmy podzielić się na trzy grupy. Jedna została w domu, druga ruszała na dalsze poszukiwania i obchód okolicy a trzecia miała udać się na miejsce spotkań z Ludźmi z Puławskiej.
            Z tego, co wiem, ci którzy zostali w  (Adam, Zośka i Jan) po prostu zajęli się sprzątaniem, ogarnianiem i tym podobnymi. Piotrek, Dorota i Aneta wyszli na patrol z którego przynieśli trochę przydatnych do domu rzeczy – dodatkowe koce i ubrania, liczne mniej czy bardziej osobiste drobne rzeczy oraz… narzędzia. Części zapasowe do samochodów i jakiś urządzeń, nie wiem, ja się nie znam. Nie mamy co prawda teraz prądu, no bo i skąd, nasz generator musiał zostać w starym domu ale elektronika nadal jest w cenie. Raz, że można wyciągnąć z każdego urządzenia bebechy i do czegoś je użyć dwa, że są domy czy nawet osady, gdzie ludzie też mają generatory, czasem nawet dużo większe i mocniejsze od tego, który mieliśmy my. Słyszałam plotki, że niektórzy żyją takim burżujstwem, że odpalają nawet komputery. Po sieci raczej nie będą surfować, ale najwyraźniej im to nie przeszkadza. No, w każdym razie połów był niezły, zresztą Piotrek powiedział, że było tego tam więcej, ale nie dali radę wszystkiego znieść. Jeśli pogoda dopisze to wybierzemy się większą ekipą, zbierzemy wszystko, co potrzebne a potem będziemy działać w domu ze znaleziskami. Na razie ważne jest to, że zdobyliśmy kilka fantów. W naszej sytuacji, gdy zostaliśmy na lodzie, bez niczego, każda rzecz jest przydatna.
            No i trzecia grupa, czyli Darek, Łukasz i ja, poszliśmy pod wspomniany przeze mnie salon Mercedesa na Puławskiej. Wyruszyliśmy jak tylko wstało słońce, decyzja, jak pisałam była szybka. Idziemy! Ubraliśmy się ciepło, wzięliśmy broń, termosy z ciepłym piciem, trochę przekąsek i poszliśmy. Chcieliśmy obrócić jak najszybciej, a na piechotę różnie z tym mogło być.
            Podróż do salonu wypadła dość spokojnie. Część drogi pokonaliśmy idąc wąskimi, bocznymi uliczkami. Dopiero, później zdecydowaliśmy się wyjść na Puławską. Wyszliśmy gdzieś na wysokości Fashion House. Przyznam, że korciło mnie, aby tam zajrzeć – było to swego czasu duże ‘centrum handlowe’ z licznymi sklepami. Nie chodzi tu już nawet o babską chęć buszowania po sklepach, nie mogłam po prostu oprzeć się wrażeniu, że moglibyśmy znaleźć tam dużo fantów. Podzieliłam się tą myślą z chłopakami, Łukasz nic nie powiedział, a Darek wyśmiał mnie, mówiąc, że typowa baba, jak zobaczy sklep z ciuchami to nie może przejść koło niego obojętnie, nic tego nie zmieniło, nawet koniec świata. Ciężko mi było się na to nie zaśmiać. Jak się uspokoiliśmy wyjaśniłam o co mi chodzi, Darek jednak uciął temat mówiąc, że inni na pewno myśleli tak samo i wątpi, czy cokolwiek tam znajdziemy.
            Przyznam, że ta wyprawa była bardzo nierealna. Pamiętam Puławską z czasów przed wojną. Na tej ulicy zawsze były korki i mnóstwo samochodów. Środek tygodnia, weekend, dzień, noc, święto, godziny szczytu... ciągle jeździły tu autobusy, sznury samochodów. Było tu głośno, tłoczno, kolorowo. Pojazdy, ludzie, sklepy po obu stronach ulicy. Ostatni raz widziałam tę ulicę gdy wraz z Łukaszem opuszczaliśmy miasto. W kierunku Warszawy jeździły głównie pojazdy wojskowe, osobówki masowo opuszczały stolicę. Był korek, ludzie zaczynali panikować. Nie jechaliśmy Puławską, ale mignęła nam razy czy drugi w prześwitach. Po wojnie wracaliśmy do miasta inną drogą, więc na Puławską trafiliśmy dopiero po spotkaniu z Darkiem. Wtedy była pusta, cicha, zniszczona. Był to widok smutny i przerażający. Nie odczuwało się tu co prawda ciągłego zagrożenia tak, jak to ma miejsce w samym mieście w otoczeniu mnóstwa wysokich bloków, ale patrzenie na tę szeroką, niegdyś tak żywą i ruchliwą ulicę, teraz pustą, zniszczoną bombami, z ruinami otaczających ją domów… pamiętam, że miałam dreszcze na plecach.
            W sumie nigdy nie przyzwyczaiłam się do tego widoku. Zawsze na tą nową, zniszczoną Puławską nakłada mi się widok starej, tętniącej życiem. I tak bardzo mi to nie pasuje…
            Dziś jednak było trochę inaczej. Nie wiem, czy to kwestia słońca, którego było ostatnio tak mało, czy może wesołego nastroju, jaki zapanował, gdy wyrwaliśmy się z domu i wyruszyliśmy we trójkę. Może wróciło mi poczucie bezpieczeństwa, bo minęło już wiele dni od walki, może dom Julii tak na mnie wpłynął… nie wiem. W każdym razie ta podróż poprzez pustą ulicę, zasypaną śniegiem chrzęszczącym pod stopami… miałam wrażenie, że jest tak normalnie, bezpiecznie, spokojnie. Zupełnie, jakbym nie szła zniszczoną Puławską, tylko jakąś zapyziałą drogą gdzieś daleko na wsi, gdzie spędzam ferie zimowe. Wiedziałam, gdzie jestem i w jakim świecie żyje, mimo to ciągle towarzyszyło mi to nierealne uczucie, że… wszystko jest w porządku. Tak po prostu.
            Salon Mercedesa na Puławskiej znajduje się przy ogromnym, wielopasmowym skrzyżowaniu. Naprzeciw salonu znajdował się kiedyś supermarket, dawno jednak został całkowicie splądrowany, wydaje mi się, że miało to miejsce jeszcze na samym początku wojny. Inne budynki to przede wszystkim bloki mieszkalne, dość wysokie, wszystkie jednak znacząco oddalone od ulic.
Chyba już o tym wspomniałam, że nie mamy z góry ustalonych dni ani godzin spotkań. Jeśli jedna grupa chce się spotkać z drugą, zostawia wiadomość. Może to zabrzmi trochę filmowo, ale ustaliliśmy sobie system wiadomości. Tuż przed samym salonem stoi resztka masztu. Przed wojną maszty były trzy i codziennie wisiały na nich flagi z logo Mercedesa. Teraz ostał się tylko ułamany fragment jednego z nich. Jednak właśnie tu zostawiamy sobie wiadomości w postaci ‘flag’ czyli kawałków materiałów przywiązywanych do masztów.
Czerwony – uwaga, zagrożenie!
Biały – Spotkajmy się.
Kolory są tylko dwa, bo i nie było sensu robić rozbudowanego systemu wiadomości. Najważniejsze jest ostrzeżenie o wszelkich zagrożeniach, a inne wiadomości można sobie przekazać w czasie spotkania. Zresztą, sam sposób zorganizowania spotkania jest dość czasochłonny. Jeśli jedna grupa chce się spotkać, wywiesza białą flagę. Jeśli druga grupa jest w pobliżu, zdejmuje flagę i pod słupem zostawia datę spotkania – z zasady piszemy datę na kawałku papieru który zabezpieczamy przed warunkami atmosferycznymi. Nie jest to metoda doskonała, ale w ciągu ostatnich lat się sprawdzała.
Szliśmy do słupa z naszą własną flagą, gotowi zostawić wiadomość i przychodzić co trzy dni aby sprawdzić, czy flaga zniknęła. Jednak na miejscu przywitała nas dziwna i niespodziewana rzecz, coś, co jeszcze nigdy się nam nie przytrafiło.
Na maszcie wisiały dwie flagi, czerwona i biała.
Poczucie spokoju i nierealności prysło. Wyciągnęliśmy broń i wraz z Darkiem stanęliśmy na czatach, gdy Łukasz odwiązywał flagi. Uznaliśmy, że cokolwiek się dzieje, trzeba nadać temu priorytet. Na kawałku papieru zostawiliśmy taką wiadomość:
„Będziemy przychodzić codziennie w południe. Spotkajmy się najszybciej, jak to możliwe”.

Łukasz zapakował kartkę w foliową samarkę i przywiązał ją do słupa kawałkiem drutu. Obwiązał to szmatą, aby nie wisiało całkowicie na widoku. Bez słowa, ale w ogromnym napięciu wróciliśmy do domu. Przed wejściem mieliśmy małą sprzeczkę na temat tego, co powiedzieć reszcie. Czerwona flaga była oznaką kłopotów i nie bardzo wiedziałam co myśleć o wiszącej razem z nią białej fladze. Czy to znaczyło, że zagrożenie jest tak poważne, że trzeba je omówić? A może najpierw powiesili czerwoną flagę, a po kilku dniach dodali białą, bo po prostu chcieli się spotkać? Łukasz uważał, że nie powinniśmy niepokoić innych zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń. Darek się nie wypowiedział. Ja myślę, że trzeba powiedzieć wszystkim, co zobaczyliśmy przy słupie. Jeśli rzeczywiście w okolicy mamy duże zagrożenie ważne jest, aby wszyscy byli ostrożni i gotowi do działania. Koniec końców postanowiliśmy poczekać do jutra, przespać się z tym. Na razie więc zachowujemy się normalnie, cieszymy się ze znalezionych rzeczy i czekamy do jutra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony