Obudziło nas ostre, oślepiające
słońce. Po chmurach nie zostało ani śladu, niebo było błękitne a śnieg ‘walił’
po oczach. Nadal trzyma mróz, ale mam nadzieje, że wkrótce to się zmieni, jeśli
pogoda się utrzyma. Wiem, że nie mam co liczyć na koniec zimy, przecież dopiero
kończy się grudzień przed nami jeszcze styczeń i luty, ale więcej słońca i
mniej śniegu na pewno by nam nie zaszkodziło.
Dziś
wszystkie decyzje były szybkie. Pierwsza, najważniejsza, dotyczyła wyjść z
domu. Może ryzykownie, ale zdecydowaliśmy podzielić się na trzy grupy. Jedna
została w domu, druga ruszała na dalsze poszukiwania i obchód okolicy a trzecia
miała udać się na miejsce spotkań z Ludźmi z Puławskiej.
Z
tego, co wiem, ci którzy zostali w (Adam, Zośka i Jan) po prostu zajęli się
sprzątaniem, ogarnianiem i tym podobnymi. Piotrek, Dorota i Aneta wyszli na
patrol z którego przynieśli trochę przydatnych do domu rzeczy – dodatkowe koce
i ubrania, liczne mniej czy bardziej osobiste drobne rzeczy oraz… narzędzia.
Części zapasowe do samochodów i jakiś urządzeń, nie wiem, ja się nie znam. Nie
mamy co prawda teraz prądu, no bo i skąd, nasz generator musiał zostać w starym
domu ale elektronika nadal jest w cenie. Raz, że można wyciągnąć z każdego
urządzenia bebechy i do czegoś je użyć dwa, że są domy czy nawet osady, gdzie
ludzie też mają generatory, czasem nawet dużo większe i mocniejsze od tego,
który mieliśmy my. Słyszałam plotki, że niektórzy żyją takim burżujstwem, że
odpalają nawet komputery. Po sieci raczej nie będą surfować, ale najwyraźniej
im to nie przeszkadza. No, w każdym razie połów był niezły, zresztą Piotrek
powiedział, że było tego tam więcej, ale nie dali radę wszystkiego znieść.
Jeśli pogoda dopisze to wybierzemy się większą ekipą, zbierzemy wszystko, co
potrzebne a potem będziemy działać w domu ze znaleziskami. Na razie ważne jest
to, że zdobyliśmy kilka fantów. W naszej sytuacji, gdy zostaliśmy na lodzie,
bez niczego, każda rzecz jest przydatna.
No
i trzecia grupa, czyli Darek, Łukasz i ja, poszliśmy pod wspomniany przeze mnie
salon Mercedesa na Puławskiej. Wyruszyliśmy jak tylko wstało słońce, decyzja,
jak pisałam była szybka. Idziemy! Ubraliśmy się ciepło, wzięliśmy broń, termosy
z ciepłym piciem, trochę przekąsek i poszliśmy. Chcieliśmy obrócić jak
najszybciej, a na piechotę różnie z tym mogło być.
Podróż
do salonu wypadła dość spokojnie. Część drogi pokonaliśmy idąc wąskimi,
bocznymi uliczkami. Dopiero, później zdecydowaliśmy się wyjść na Puławską.
Wyszliśmy gdzieś na wysokości Fashion House. Przyznam, że korciło mnie, aby tam
zajrzeć – było to swego czasu duże ‘centrum handlowe’ z licznymi sklepami. Nie
chodzi tu już nawet o babską chęć buszowania po sklepach, nie mogłam po prostu
oprzeć się wrażeniu, że moglibyśmy znaleźć tam dużo fantów. Podzieliłam się tą
myślą z chłopakami, Łukasz nic nie powiedział, a Darek wyśmiał mnie, mówiąc, że
typowa baba, jak zobaczy sklep z ciuchami to nie może przejść koło niego
obojętnie, nic tego nie zmieniło, nawet koniec świata. Ciężko mi było się na to
nie zaśmiać. Jak się uspokoiliśmy wyjaśniłam o co mi chodzi, Darek jednak uciął
temat mówiąc, że inni na pewno myśleli tak samo i wątpi, czy cokolwiek tam
znajdziemy.
Przyznam,
że ta wyprawa była bardzo nierealna. Pamiętam Puławską z czasów przed wojną. Na
tej ulicy zawsze były korki i mnóstwo samochodów. Środek tygodnia, weekend,
dzień, noc, święto, godziny szczytu... ciągle jeździły tu autobusy, sznury
samochodów. Było tu głośno, tłoczno, kolorowo. Pojazdy, ludzie, sklepy po obu
stronach ulicy. Ostatni raz widziałam tę ulicę gdy wraz z Łukaszem
opuszczaliśmy miasto. W kierunku Warszawy jeździły głównie pojazdy wojskowe,
osobówki masowo opuszczały stolicę. Był korek, ludzie zaczynali panikować. Nie
jechaliśmy Puławską, ale mignęła nam razy czy drugi w prześwitach. Po wojnie
wracaliśmy do miasta inną drogą, więc na Puławską trafiliśmy dopiero po
spotkaniu z Darkiem. Wtedy była pusta, cicha, zniszczona. Był to widok smutny i
przerażający. Nie odczuwało się tu co prawda ciągłego zagrożenia tak, jak to ma
miejsce w samym mieście w otoczeniu mnóstwa wysokich bloków, ale patrzenie na
tę szeroką, niegdyś tak żywą i ruchliwą ulicę, teraz pustą, zniszczoną bombami,
z ruinami otaczających ją domów… pamiętam, że miałam dreszcze na plecach.
W
sumie nigdy nie przyzwyczaiłam się do tego widoku. Zawsze na tą nową,
zniszczoną Puławską nakłada mi się widok starej, tętniącej życiem. I tak bardzo
mi to nie pasuje…
Dziś
jednak było trochę inaczej. Nie wiem, czy to kwestia słońca, którego było ostatnio
tak mało, czy może wesołego nastroju, jaki zapanował, gdy wyrwaliśmy się z domu
i wyruszyliśmy we trójkę. Może wróciło mi poczucie bezpieczeństwa, bo minęło już
wiele dni od walki, może dom Julii tak na mnie wpłynął… nie wiem. W każdym
razie ta podróż poprzez pustą ulicę, zasypaną śniegiem chrzęszczącym pod
stopami… miałam wrażenie, że jest tak normalnie, bezpiecznie, spokojnie.
Zupełnie, jakbym nie szła zniszczoną Puławską, tylko jakąś zapyziałą drogą
gdzieś daleko na wsi, gdzie spędzam ferie zimowe. Wiedziałam, gdzie jestem i w
jakim świecie żyje, mimo to ciągle towarzyszyło mi to nierealne uczucie, że…
wszystko jest w porządku. Tak po prostu.
Salon
Mercedesa na Puławskiej znajduje się przy ogromnym, wielopasmowym skrzyżowaniu.
Naprzeciw salonu znajdował się kiedyś supermarket, dawno jednak został
całkowicie splądrowany, wydaje mi się, że miało to miejsce jeszcze na samym
początku wojny. Inne budynki to przede wszystkim bloki mieszkalne, dość
wysokie, wszystkie jednak znacząco oddalone od ulic.
Chyba już o
tym wspomniałam, że nie mamy z góry ustalonych dni ani godzin spotkań. Jeśli
jedna grupa chce się spotkać z drugą, zostawia wiadomość. Może to zabrzmi
trochę filmowo, ale ustaliliśmy sobie system wiadomości. Tuż przed samym
salonem stoi resztka masztu. Przed wojną maszty były trzy i codziennie wisiały
na nich flagi z logo Mercedesa. Teraz ostał się tylko ułamany fragment jednego
z nich. Jednak właśnie tu zostawiamy sobie wiadomości w postaci ‘flag’ czyli
kawałków materiałów przywiązywanych do masztów.
Czerwony –
uwaga, zagrożenie!
Biały –
Spotkajmy się.
Kolory są
tylko dwa, bo i nie było sensu robić rozbudowanego systemu wiadomości.
Najważniejsze jest ostrzeżenie o wszelkich zagrożeniach, a inne wiadomości
można sobie przekazać w czasie spotkania. Zresztą, sam sposób zorganizowania
spotkania jest dość czasochłonny. Jeśli jedna grupa chce się spotkać, wywiesza
białą flagę. Jeśli druga grupa jest w pobliżu, zdejmuje flagę i pod słupem
zostawia datę spotkania – z zasady piszemy datę na kawałku papieru który
zabezpieczamy przed warunkami atmosferycznymi. Nie jest to metoda doskonała,
ale w ciągu ostatnich lat się sprawdzała.
Szliśmy do
słupa z naszą własną flagą, gotowi zostawić wiadomość i przychodzić co trzy dni
aby sprawdzić, czy flaga zniknęła. Jednak na miejscu przywitała nas dziwna i
niespodziewana rzecz, coś, co jeszcze nigdy się nam nie przytrafiło.
Na maszcie
wisiały dwie flagi, czerwona i biała.
Poczucie
spokoju i nierealności prysło. Wyciągnęliśmy broń i wraz z Darkiem stanęliśmy
na czatach, gdy Łukasz odwiązywał flagi. Uznaliśmy, że cokolwiek się dzieje,
trzeba nadać temu priorytet. Na kawałku papieru zostawiliśmy taką wiadomość:
„Będziemy
przychodzić codziennie w południe. Spotkajmy się najszybciej, jak to możliwe”.
Łukasz
zapakował kartkę w foliową samarkę i przywiązał ją do słupa kawałkiem drutu.
Obwiązał to szmatą, aby nie wisiało całkowicie na widoku. Bez słowa, ale w
ogromnym napięciu wróciliśmy do domu. Przed wejściem mieliśmy małą sprzeczkę na
temat tego, co powiedzieć reszcie. Czerwona flaga była oznaką kłopotów i nie
bardzo wiedziałam co myśleć o wiszącej razem z nią białej fladze. Czy to
znaczyło, że zagrożenie jest tak poważne, że trzeba je omówić? A może najpierw
powiesili czerwoną flagę, a po kilku dniach dodali białą, bo po prostu chcieli
się spotkać? Łukasz uważał, że nie powinniśmy niepokoić innych zwłaszcza w
kontekście ostatnich wydarzeń. Darek się nie wypowiedział. Ja myślę, że trzeba
powiedzieć wszystkim, co zobaczyliśmy przy słupie. Jeśli rzeczywiście w okolicy
mamy duże zagrożenie ważne jest, aby wszyscy byli ostrożni i gotowi do
działania. Koniec końców postanowiliśmy poczekać do jutra, przespać się z tym.
Na razie więc zachowujemy się normalnie, cieszymy się ze znalezionych rzeczy i
czekamy do jutra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz