Wczoraj
niewiele napisałam o tym, jak wyglądał nas powrót do domu. Nie bardzo miałam
siłę. Nawet teraz ciężko mi wracać myślami do wczorajszego dnia. Nie chcę o tym
myśleć.
W każdym
razie, umówiliśmy się z Ludźmi z Puławskiej, że spotkamy się ponownie, znowu w
południe, za dwa dni. Uznaliśmy, że tyle czasu wystarczy, żebyśmy
przedyskutowali trochę sytuacje z naszą ekipą i zdecydowali, co dalej. Zanim odeszliśmy
Jurek powiedział, a reszta mu od razu przytaknęła, że rozmawiali już ze swoimi
na nasz temat i wstępnie padła propozycja, żebyśmy się do nich przyłączyli,
albo oni do nas. Co prawda w sytuacji, gdy musieliśmy opuścić naszą bazę oni
zapraszają nas do siebie. Ja nic nie powiedziałam, Darek kiwnął tylko głową i
powiedział, że przedyskutujemy to. Rozeszliśmy się z ciepłymi słowami na
ustach. Pani Jolanta przytuliła nas oboje na pożegnanie i, co mnie bardzo
zdziwiło, wcisnęła każdemu w rękę po batoniku zbożowym. Nie takim starym,
sprzed wojny, ale robionym teraz z dzikich nasion, suszonych owoców sklejonego
miodem. Ludzie z Puławskiej prawie zawsze mieli na wymianę nasiona albo owoce.
Nie mówili zbyt dużo, w końcu i oni chcieli mieć swoje tajemnice, ale zawsze
domyślaliśmy się, że przy swojej bazie mają pola i drzewa owocowe.
Droga powrotna
przebiegła nam w ciężkiej atmosferze. Darek z taką dokładnością zacierał nasze
ślady, że aż wprawiło mnie to w niepokój. Ciągle przypominał mi, abym się
dokładnie rozglądała i nasłuchiwała. Wracaliśmy długo, bo zmusił mnie, abyśmy
szli na około, klucząc długo. Byłam przerażona jego zachowaniem.
Uspokoił się
dopiero, gdy doszliśmy do domu. Zanim jednak weszliśmy w zasięg widoku z okien,
skryliśmy się na jednym z podwórek, w samym rogu ogrodzenia. Zapadł już zmrok,
ale gwiazdy świeciły jasno, dając choć trochę światła. To była noc przed
nowiem, więc mogliśmy liczyć tylko na ich światło. Rozumiałam, że Darek chce w
końcu porozmawiać o tym, co usłyszeliśmy, ale nie spodziewałam się tego, jak
się zachowa. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć złapał mnie za fraki kurtki i
potrząsnął mną mocno.
„Ani waż mi
się cokolwiek pisnąć!” Nie krzyknął na mnie, jego głos przypominał raczej
syknięcie. Napięcie i strach, który towarzyszył mi przez całą drogę wzmogły
się. Spojrzałam w oczy Darka i zobaczyłam w nich… sama nie wiem co, ale nie
było to nic dobrego. Groźba? Obłęd? Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Kiwnęłam
tylko głową, byłam zbyt sparaliżowana, żeby zrobić coś innego. A Darek mówił
dalej. Kazał mi przysiąc, że tym razem nic nie powiem. Mogę mówić, że się
spotkaliśmy, wspomnieć o dzikach, powiedzieć, że możliwe, że będziemy się
wymieniać na fanty. Powiedział, że sam opowie, dlaczego Ludzie z Puławskiej
wywiesili czerwoną flagę, i jak ktoś mnie o to zapyta, mam swoimi słowami
powtórzyć to, co on powiedział.
Bałam się go
wtedy, naprawdę się bałam. Znam Darka od… sama nie wiem, jak dawna. Pamiętam go
jako chłopaka z kijkiem udającym pistolet, gdy bawiliśmy się w policjantów i
złodziei. Jako nastolatka, gdy uciekaliśmy z lekcji na wagary, jako młodego
mężczyznę, który z błyszczącymi oczami opowiada mi, że poznał fajną dziewczynę
i chce ją przyprowadzić na najbliższą imprezę…
Teraz jego
oczy też błyszczały, ale zupełnie inaczej niż wtedy. Patrzyłam na te oczy,
które myślałam, że znam i się bałam. Wszystkie słowa, które wypowiadał, mówił tym
strasznym, syczącym szeptem, każdemu słowu towarzyszyło mocne potrząśnięcie. W
którymś momencie uderzyłam plecami o ścianę. Bardziej to usłyszałam, niż
poczułam. To łupnięcie musiało i jego ocucić. Puścił mnie, ale nadal patrzył z
tą mieszaniną złości i obłędu. Syknął coś jeszcze pod nosem, po czym odsunął
się i wskazał mi ręką dom. Ruszyłam przodem, a on szedł za mną, zacierając
ślady.
W domu
powiedział o dzikach, fantach. Na pytanie o czerwoną flagę odpowiedział, że
stado dzików było bardzo duże i może stanowić zagrożenie oraz, że wraz z
tropami Ludzie z Puławskiej znaleźli ślady ludzi, pewnie jakiś myśliwych a
jako, że w okolicy nikt inny nie mieszka nie wiemy, jakie zamiary mają ci nowi.
Darek mówił spokojnie, w ogóle nie było w nim tego szaleństwa sprzed kilkunastu
minut. Nie zostałam do końca spotkania, powiedziałam, że jestem zmęczona wędrówką
i chcę się położyć.
Dziś nic
robię, oprócz pisania, bo w nocy mam wartę, więc mogę odpoczywać. Darek na
razie nie poruszył tematu przyłączenia się do Ludzi z Puławskiej. Reszta ekipy
zachowuje się normalnie, niczego nie podejrzewają.
Wśród rzeczy
znalazłam ten batonik od Pani Jolanty, którego wczoraj nie mogłam przełknąć.
Jest nieziemski. Miód, rodzynki, owies… jest tu też chyba trochę orzechów.
Powinnam zachować go na jakąś podróż, bo jest bardzo pożywny, dodaje energii.
Ale nie chcę. Wolę go zjeść teraz, w cieple domu, popić ciepłym piciem.
Myślałam, że
nasze życia nie mogą się bardziej komplikować.
Robi się coraz ciekawiej... :)
OdpowiedzUsuńPrzypomina mi się doskonała gra komputerowa "The Walking Dead".
Dziękuję, cieszę się, że trafiłam w Twoje gusta :)
UsuńNie grałam w "The Walking Dead" ale znam komiksy i, niestety, serial. Czy to ta sama 'marka'?
Ta sama marka, ale o klasę wyższa od serialu, nie wiem jak w wypadku komiksu :P
UsuńKomiks też jest o klasę lepszy od serialu, więc myślę, że i komiks i gra mogą być porównywalnie dobre :) Aczkolwiek komiksu nigdy nie przeczytałam do końca, więc nie wiem :P
Usuń