środa, 3 września 2014

Warszawa, 11 stycznia 2019 r.

Obudziłam się, jest jeszcze ciemno. Nie wiem, która może być godzina. Po prostu wstałam, zebrałam swoje rzeczy i zeszłam na dół. Wyjrzałam z ciekawości na wschód, słońce dopiero powoli wstaje. Poczekam jeszcze trochę i wyruszę. Wczoraj nie został poruszony temat mojej wyprawy, więc nie wiem, co z tego będzie. Na razie sprawdzę po raz ostatni, czy mam wszystko, zjem śniadanie i wypiję coś ciepłego a potem ruszę.

Plecak gotowy, broń też. Dostałam łuk i strzały, mam moją ‘maczugę’, zapasowy nóż. Ubrałam się ciepło, wygodnie. Zabrałam okulary przeciwsłoneczne, jeśli słońce będzie dziś świecić tak mocno jak przez ostatnich kilka dni bardzo mi się przydadzą. Mam nadzieję na dobrą pogodę tym bardziej, że będę szła na północny zachód – będę miała słońce za plecami.
Niedługo mogę ruszyć. W domu zaczyna się życie, reszta powoli budzi się albo idzie spać po wartach nocnych. Jak na razie nikt mnie nie zaczepił, więc mniemam, że albo nie wiedzą o mojej wyprawie albo wiedzą, ale nie mają żadnych komentarzy. Bardzo chciałabym wiedzieć, co Łukasz o tym wszystkim myśli a co najważniejsze, bardzo chciałabym, żeby ze mną poszedł. W ogóle nie chcę iść sama, ale najbardziej zależy mi na jego towarzystwie. Coraz bardziej za nim tęsknie, choć niby jesteśmy tak blisko i niby się pogodziliśmy.
 Przysiadła się Aneta. Patrzy na mnie uważnie, czeka, aż skończę pisać.

Mam tylko chwilę. Idzie ze mną Aneta i… Łukasz! Prawie się popłakałam z radości!

Zatrzymaliśmy się na mały postój. Przeszliśmy około trzech kilometrów, tak przynajmniej wskazuje mapa. Łukasz, cały Łukasz, zabrał ze sobą jedną. Co z tego, że jest nieaktualna, a ja znam okolicę jak własną kieszeń, on się bez mapy nie rusza.
Postanowiliśmy pójść trasą okrężną. Będzie nas to kosztowało kilka kilometrów wędrówki, ale przynajmniej jest bezpieczniej. Idziemy drogą, możemy się schować za murami, idziemy praktycznie po mieście, choć nie ma tu zabudowy takiej, jak w śródmieściu. Gdybyśmy stawiali na szybkość musielibyśmy iść przez las. Nawet ja nie jestem tak szalona i lekkomyślna, żeby to proponować.
Zatrzymaliśmy się na postój przed ogromnym hipermarketem. Jesteśmy w miejscu gdzie przed wojną mieścił się ogromny hipermarket z małym pasażem handlowym, równie ogromny hipermarket budowlany, oraz kilka sportowych i sklep z elektroniką. Postanowiliśmy wspólnie, że obejdziemy je, nie będziemy wchodzić na ich teren. Pewnie już dawno temu zostały całkowicie zrabowane no i istnieje ryzyko, że coś albo ktoś się w nich zadomowił. Coś, albo ktoś, kto nie koniecznie mógłby być dla nas przyjazdy.
Mamy niezły czas wędrówki. Słońce już wstało, nadal mamy je za plecami. Jest całkiem ciepło. Liczę, że na miejsce dotrzemy przed zapadnięciem zmroku. Mamy do pokonania mnie więcej taką samą odległość z tym, że teraz wchodzimy w inny teren i będziemy musieli być bardziej ostrożni. Nasz plan jest taki, żeby znaleźć dobre miejsce na nocleg i tam zrobić bazę. Liczę, że mój dom się takim miejscem okaże.

Chciałabym móc na spokojnie wszystko opisać, ale nie wiem, czy będę miała czas. Podróż przebiegła nad wyraz spokojnie. Jedynie ze mną było… sama nie wiem, jak określić to, co się ze mną działo. Im bliżej byliśmy mojego domu tym dziwniej się czułam. To był jakiś smutek, i radość jednocześnie… Wszystko tu jest takie znajome, ale i obce.
Mieszkanie moich rodziców było nie ruszone. W ogóle całe osiedle wydaje się być nietknięte przez wojnę. Żywopłoty, przed wojną zawsze przycinane rozrosły się przez te kilka lat. W niektórych budynkach są wybite szyby. Ale same bloki… choć puste i martwe wydaje się całkowicie nie ruszone.
Weszliśmy na klatkę schodową otwierając drzwi wytrychem. Potem na piąte piętro i znowu trzeba było otworzyć drzwi wytrychem. Zdumiało mnie to, że na każdym piętrze wszystkie drzwi były pozamykane. Zupełnie, jak gdyby było wszystko w porządku. Tylko schody i podłoga były trochę zakurzone.
Drzwi do mojego domu otworzyłam bez problemu. Trochę się zaniepokoiliśmy na dźwięk, jaki wydało przy otwieraniu, ale nic się nie stało. Weszliśmy do sieni. Było tam ciemno i czuć było zastanym powietrzem. I tu zebrała się warstwa kurzu, ale wszystko wydawało się nie ruszone. W samym mieszkaniu było dokładnie tak samo. Gdyby nie ten kurz można by pomyśleć, że rodzice są w domu, albo po prostu wyszli na chwilę, na spacer czy do sklepu po jakiś drobiazg.
Aneta z Łukaszem zostawili mnie samą, za co jestem im wdzięczna. Nie wiem, czym się zajmują, chyba zabezpieczają drzwi na noc. Siedzę w swoim pokoju. Nic się tu nie zmieniło. Rozszczelniłam okno, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Na biurku nadal stoi monitor komputera, sam komputer na podłodze. Dawno już nie działają.
Sama nie wiem, czemu chciałam tu przyjść. Teraz mam trochę wrażenie deja vu sprzed kilku tygodni, jak weszłam do domu Julii. Znowu się tak dziwnie czuje, ale teraz… nawet bardziej.

Będziemy tu dziś spać. Podzieliliśmy się na warty. Ja biorę pierwszą. Mogłabym ją spędzić na dalszym pisaniu, ale… chcę byś sama. Ze sobą. Po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony