czwartek, 22 maja 2014

Warszawa, 18 grudnia 2018 r.

Wszystko wskazuje na to, że będzie dobrze. Dom był pusty, opuszczony bardzo dawno temu. Nie znaleźliśmy za dużo. Ubrania, książki, sprzęty domowe. Właściwie żadnego jedzenia czy lekarstw. Jakaś paczka makaronu, słoik z dżemem. Ale ważne, że jesteśmy schronieni.
Nic wczoraj nie napisałam, bo i nie miałam czasu. Tak dużo się wydarzyło w ciągu ostatniego tygodnia. Nie wiem, od czego zacząć.
Na razie uważamy, że jest bezpiecznie. Zrobiliśmy obchód, zatarliśmy ślady i odtajemy.
Dziwnie się czuję. Mam wrażenie, jakby mój świat ponownie się zawalił tak, jak w czasie wojny. A jednocześnie siedzę tu, na kanapie, na której przesiedziałam liczne godziny plotkując ze znajomymi z liceum i czuję jakąś nostalgię, jakiś spokój. Dom wydaje się być całkowicie opuszczony i zimny, choć jest w nim tyle krzątających się osób. Na razie nie ryzykujemy ognia, ale uszczelniliśmy okna, siedzimy w jednym pomieszczeniu pod stertami koców i kołder, ubrani w nowe, suche ubrania. A ja ciągle widzę tu moja koleżankę, jak się bawi ze swoim psem, naszych znajomych kręcących się po domu, bawiących się, objadających chipsami, popijających różne napoje z kubków. Czuje jednocześnie radość i smutek. Ale i spokój. Uspokajam się, mam wrażenie, że wszystko powoli zmierza ku lepszemu.
Najlepiej z nas trzyma się Aneta. Nad wszystkim panuje. Robi plany, ciągle pyta mnie o szczegóły okolicy. Zośka nie doszła do siebie. Nadal jest bardzo osłabiona i płacze. Ale z Adamem chyba będzie w porządku. Ciągle nie mogę sobie darować tego, co napisałam kilka dni temu. Nigdy wcześniej nie miałam takich myśli. Zawsze, gdy ktoś z naszej ekipy znalazł się w kryzysowej sytuacji starałam się go uratować. Coś, jak zasada, że nikogo nie zostawimy za sobą.
Ale gdy Bartek przyszedł pod furtkę te dwa tygodnie temu… wtedy chciałam po niego wyjść. Powiedziałam to Łukaszowi, powstrzymał mnie. Byłam na niego zła, chciałam go odepchnąć i pójść do Bartka mimo tego sprzeciwu. Ale trzymał mnie mocno i ciągle mówił, że nie możemy tego zrobić, że nie możemy narażać nas wszystkich dla jednej osoby. Nienawidziłam go wtedy za to. Umniejszał wartość życia Bartka mówił, że nie jest warty ocalenia.
Ale później zrozumiałam. Nie zaakceptowałam tego, ale zrozumiałam. A potem sama pomyślałam podobnie. Gdy Adam nie mógł już dalej iść uznałam, że bezpieczniej dla reszty będzie, jeśli go zostawimy.
Nie jestem z siebie dumna. I cieszę się, że koniec końców nie powiedziałam tego na głos i, że zabraliśmy Adama ze sobą. Żyje i leczymy jego stopy. Są odmrożone, ale może z tego wyjdzie.
Jestem zmęczona jak nigdy dotąd. Stratą Karola i Bartka, walką, ucieczką, wędrówką, zacieraniem śladów, przeszukiwaniem okolicy. Ale przede wszystkim zimnem, głodem, strachem, zwątpieniem. Tak bardzo się bałam, że nie wiem, czy już się nie boję, czy może po prostu strach stał się tak integralną częścią mnie, że nie odróżniam go od tego, jak moje płuca wdychają i wydychają powietrze?

W ciągu najbliższych dni czeka nas wiele pracy. Aneta już zapewniła mnie, że mnie najwięcej. Muszę opowiedzieć wszystkim o okolicy, chodzić na większość patroli, wyznaczać trasy. Nie mam siły. Nie chcę tego robić. Marzy mi się, że siedzę przed kominkiem w tym domu, wszędzie palą się światła, za oknem jest bajkowa zima, a ja z Julią siedzimy w miękkich fotelach, pijemy gorącą herbatę, jej pies leży na podłodze przed nami a my obgadujemy nauczycieli, śmiejemy się z ostatnio widzianego filmu, martwimy się co założyć na randki z chłopakami i co nas czeka za kilka miesięcy na maturze. I, że wcale nie muszę wstać z zimnego fotela w tym ciemnym domu, gdzie nie pali się ogień w kominku, kudłaty pies nie ociera się mi o nogi a Julia już pewnie dawno nie żyje.

wtorek, 20 maja 2014

Warszawa, 16 grudnia 2018 r.

Jesteśmy. Trasa, która w dawnym świecie zajęła by na piechotę może jeden dzień nam zajęła tydzień. Ale w tamtych czasach moglibyśmy pojechać samochodem, autobusem. A nawet, jeśli szlibyśmy na piechotę, moglibyśmy iść po prostej drodze, raźnym, szybkim tempem. Nie musielibyśmy przedzierać się przez pola, omijać opuszczone domy, ciemne lasy, zacierać każdy swój ślad. Ale udało się, to najważniejsze.

Zaprowadziłam nas w znane mi miejsce. Gdy byłam nastolatką mieszkała tu moja koleżanka i przyjeżdżałam do niej, gdy jej rodzice wychodzili z domu, aby imprezować. Miejsce jest niezłe. Jeśli okaże się, że i okolica jest w porządku… mam nadzieje, że tu zostaniemy. Na razie udało się nam wejść do domu. Jest pusty. Jako, że najlepiej znam okolicę, mam obejść najbliższy teren i sprawdzić, czy jest tu bezpiecznie. Zabieram ze sobą Anetę, Łukasza i Dorotę. Reszta zajmuje się Zośką i Adamem.

sobota, 17 maja 2014

Warszawa, 15 grudnia 2018 r.

Boże, czytam poprzedni wpis i czuję strach. Jak ja mogłam to napisać? To zmęczenie. Jest mi zimno, jestem głodna. Źle się czuje. Bolą mnie nogi i ramiona. Mam przemoczone ubranie. Miałam. Teraz jest sztywne od lodu. Dziwię się, że sama nie odmroziłam stóp. Jest jakoś dziwnie. Od wczoraj nie słyszałam żadnych zwierząt. Wydaje mi się, że nie było ich słychać nawet wcześniej, ale po prostu nie zwróciłam uwagi. Jest cicho. Każdy nasz krok brzmi niczym huk. Zrobiliśmy sanie dla Adama, ciągniemy go na zmianę. Rzeczywiście, trochę zacierają ślady, ale i tak musimy je zasypywać. Jest to coraz trudniejsze. Nie mogłam spać w nocy. Było cicho. Tylko Zośka znowu płakała. Nie spała cała noc. Ja z nią. Z Zośką coraz gorzej. Muszę kończyć. Ruszamy dalej. Postój był krótki, nie odpoczęłam. 

czwartek, 15 maja 2014

Warszawa, 14 grudnia 2018 r.

Adam odmroził sobie stopy. Nie może iść. Radzimy, co zrobić. Ciężko nam będzie go nieść, a zbudowanie dla niego sań czy noszy potrwa długo. No i dostarczy to nam kolejnych problemów – ktoś te sanie musi ciągnąć. Ale może przynajmniej zatrą nasze ślady.

Adam się boi. A ja myślę, że trzeba go zostawić. Po prostu. Będzie dla nas obciążeniem.

wtorek, 13 maja 2014

Warszawa, 13 grudnia 2018 r.

Jesteśmy coraz bliżej. Wędrówka trwa długo, ale musimy być ostrożni. Przodem zawsze idą dwie, trzy osoby, jako nasza straż przednia. Staramy się iść gęsiego, po swoich śladach, żeby ostatni nie miał trudności z ich zasypaniem. Zmieniamy się. Każdy musi mieć swój obowiązek w marszu. Raz jest na przodzie, raz zaciera ślady, raz idzie w środku. Jest ciężko. Każdy musi rozglądać się i być czujnym.

Ciężko się patrzy w tym słońcu. Chmury zniknęły a słońce odbija się od śniegu, jest oślepiające. No i jest zimno. Mróz trzyma. Śnieg staje się twardy. Jak tak dalej pójdzie, ciężej będzie zacierać ślady. Chyba wolałabym już, żeby śnieżyło. Mam mało czasu na pisanie, a tak dużo do opowiedzenia. Chciałabym już dojść do celu. Chcę do domu.

sobota, 10 maja 2014

Warszawa, 12 grudnia 2018 r.

Piszę na szybko, bo zdecydowaliśmy. Idziemy, licząc, że znajdziemy nową kryjówkę. Jestem na skraju, bardziej psychicznym niż fizycznym. Mam dość. Chcę odpocząć. Temperatura spada. Chmury zniknęły, ale słońce nie grzeje. Mam wrażenie, że pod chmurami było cieplej.

czwartek, 8 maja 2014

Warszawa, 11 grudnia 2018 r.

 Jesteśmy w okolicach Nadarzyna. Zdania są podzielone, co dalej. Jedni chcą iść do     tam, inni gdzie indziej, jeszcze inni znaleźć coś po drodze. Postoje robimy krótkie, noclegi są szybkie, starczące tylko na zregenerowanie sił. Nie pada, ale jest zimno. Bardzo zimno. Marsz nas rozgrzewa, ale do czasu. Ciężko zasnąć w tym zimnie. Zośka płacze. Boi się spać, boi się, że jak zaśnie, to się nie obudzi. Ja nie wiem. Martwię się. Mam dość zimna. I ciągle wydaje mi się, że ktoś za nami idzie, że ktoś wie, że tu jesteśmy. Staramy się ukrywać, ale to trudne. Śnieg nie pomaga. Jakby padał, może by zacierał ślady.

wtorek, 6 maja 2014

Warszawa, 10 grudnia 2018 r.

Nadal w drodze. Już nie pada, ale wędrujemy powoli. Zacieranie śladów jest męczące i pracochłonne. Chyba nikt za nami nie idzie.


Mam takie wrażenie, że ktoś nas obserwuje.

czwartek, 1 maja 2014

Warszawa, 8 grudnia 2018 r.

Wychodzimy. Mam nadzieje, że wszystko będzie w porządku i jutro albo nawet dziś uda mi się napisać, jak poszło.

Post techniczny nr 2

Drodzy czytelnicy!

Mój urlop uległ niewielkiemu skróceniu, więc notki pojawią się szybciej! Jeszcze w tym tygodniu możecie liczyć na 2 posty.

Ponadto od przyszłego tygodnia będę już regularnie zamieszczać kolejne posty. Notki pojawiać się będą we wtorki, czwartki i soboty w godzinach popołudniowych.

Ponadto, dla zainteresowanych, w połowie przyszłego tygodnia ruszy oficjalnie mój profil na parteonie - muszę tylko dokończyć kilka formalności, których nie uda się załatwić w czasie majówki.

Do poczytania! :)
Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony