Piszę tak teraz co drugi dzień,
bo ciągle niewiele się dzieje i w nasze życie zaczyna wdzierać się nuda. To
znaczy – ja się trochę nudzę. Po tym, jak byłam wykorzystywana do ciągłych
patroli reszta dała mi ‘wolne’ i teraz nic ode mnie nie chcą. Mam więc
wrażenie, że tylko ja się nudzę. Ktoś odgrzebał stare gry planszowe, jest tu
też sporo książek, więc jak ktoś chce, to może korzystać. Zauważyłam, że Łukasz
z Jankiem zabrali się za różne naprawy, na spokojnie jeszcze raz uszczelnili
okna i drzwi, uporządkowali broń i zaczęli poszerzać jej zapas. Dorota z
Piotrusiem zajęli się ubraniami, poprzeglądali je, pocerowali, coś tam szyją.
Generalnie, każdy się czymś zajmuje. Chyba rzeczywiście zapuścimy tu korzenie i
będzie to nasz nowy dom.
Ciężko
mi się oswoić z tą myślą. Nigdy nie lubiłam przeprowadzek, nawet w poprzednim
świecie. Tak naprawdę przeprowadzałam się wtedy tylko raz, gdy wyprowadziłam
się z domu aby zamieszkać z Łukaszem. Mieszkaliśmy na wynajmowanym, bo
chcieliśmy odłożyć dużo pieniędzy na jakieś mieszkanie z prawdziwego zdarzenia,
może dom, gdyby się udało. Ale się nie udało, wybuchła wojna. Ha, można
powiedzieć, że teraz możemy wybierać w mieszkaniach i domach ile wlezie… jeśli
nie ma w nich dzikich lokatorów ani nie są zniszczone to praktycznie całe
miasto jest nasze…
Chyba
wcześniej wspominałam, że gdy wybuchła wojna uciekliśmy z Warszawy. Potem
chcieliśmy tu wrócić, ale nie było do czego wracać.
Wyjechaliśmy
kilkadziesiąt kilometrów za Warszawę, do pewnej małej miejscowości, gdzie
rodzina Łukasza miała domek letniskowy. Było to, jak się okazało posunięcie
dobre i złe. Dobre, bo miejsce to uniknęło bombardowania, właściwie nie
ucierpiał ani jeden centymetr kwadratowy ziemi. Złe, bo byliśmy całkowicie
odcięci od jakichkolwiek wiadomości. No i byli też inni, którzy mieli podobny
pomysł Niektórzy z nich byli w porządku, bali się o siebie i swoje rodziny, nie
wchodzili nikomu w paradę i starali się po prostu przetrwać. Ale spotykaliśmy
też niezbyt przyjemne typy. Bandytów, którzy chcieli żerować na wojnie i
panice, rabujących i atakujących kogo popadnie. Ludzi, których ogarnął strach
tak wielki, że tracili panowanie nad sobą i zaczynali być agresywni bez powodu.
Nawet w tamtych dniach, gdy uciekaliśmy od wojny, naoglądaliśmy się jej
brzydkiego oblicza.
W
końcu musieliśmy i stamtąd uciekać. W miejscu, gdzie znajdowały się domki
letniskowe zaczęło być coraz gorzej – ataki bandytów, panika, remisja tego
dziwnego przeziębienia… zaczęło się robić niebezpiecznie. Zebraliśmy wszystko,
co potrzebne i ruszyliśmy w trasę. Krążyliśmy po okolicach Warszawy, choć do
samego miasta nie wracaliśmy. Widać było łunę ognia, musiały tam szaleć potężne
pożary. Zdecydowaliśmy się na powrót gdy nie było już słychać samolotów ani
wybuchów, gdy pożary ucichły i gdy minęło wiele dni, odkąd spotkaliśmy
ostatniego człowieka.
Miasto
było… w strasznym stanie. Nie pchaliśmy się do śródmieścia wystarczyło nam to,
co zobaczyliśmy na zewnętrznych dzielnicach. Wtedy też dopisało nam szczęście.
No nie mogę tego inaczej nazwać. To był naprawdę szczęśliwy, cholernie
szczęśliwy przypadek.
Byliśmy
na Ochocie. Chcieliśmy zaryzykować i przeszukać szpital na Banacha. Mieliśmy co
prawda w swoich zapasach apteczki i leki, ale tego nigdy za wiele. To towar
niezwykle cenny – nie tylko dla nas, jeśli coś by się stało, ale też na
wymianę, jeśli zaszła by potrzeba. I wtedy, będąc na Ochocie, spotkaliśmy
Darka.
Z
Darkiem znamy się od dawna. Był świadkiem na moim ślubie, trzymaliśmy się razem
od zawsze, odkąd pamiętam. Gdy zaczęła się ta cała jazda z pierwszymi
zachorowaniami utrzymywaliśmy kontakt, który urwał się dopiero wtedy, gdy padły
sieci komórkowe. Już wtedy Darek sugerował, abyśmy spróbowali się zebrać do
kupy i razem próbować to przetrwać – nic jednak z tego nie wyszło, bo Zośka
chciała ratować swoją rodzinę, my z Łukaszem martwiliśmy się o swoich bliskich
i temat rozszedł się po kościach… tylko po to, aby kilka lat później spotkać
się w zniszczonym, opuszczonym mieście.
Na
początku w ogóle się nie poznaliśmy i mało brakowało a moglibyśmy się rozejść…
dopóki nie zobaczyłam Zośki, stojącej trochę za Darkiem. Ona się nie zmieniła…
wiadomo, urosły jej włosy, była chudsza i jakaś taka bardziej… zaszczuta, ale
poznałam ją od razu. Gdy zdaliśmy sobie sprawę z tego, kim jesteśmy… heh, w
ogóle nie zwracaliśmy uwagi na bezpieczeństwo, tyle było radości i szaleństwa.
Przyznaję bez bicia, ryczałam jak głupia, zresztą nie tylko ja, Zośka też
płakała rzewnymi łzami i nawet faceci się wzruszyli. Jak tylko się uspokoiliśmy
Darek postawił sprawę jasno: bez gadania idziemy z nimi! Okazało się, że wraz z
kilkoma innymi ocalałymi zrobili sobie niewielką bazę i bezpiecznie funkcjonują
tam od kilku miesięcy. Nie trzeba nas było namawiać. Pomogliśmy im tylko w
poszukiwaniu jakiś zapasów, bo po to przyszli, i razem udaliśmy się do domu.
Tam spotkaliśmy kolejne znajome twarze (Adam i Bartek byli naszymi znajomymi z
ogólniaka) i wydawało się, że wszystko będzie dobrze. No i było, do momentu,
gdy zostaliśmy zaatakowani przez mutki.
A
teraz mamy nowy dom, w nowym miejscu. Jest nas mniej, jesteśmy w trochę obcej
okolicy, ale widzę, że reszta chyba nieźle sobie z tym radzi. Mam wrażenie, że
chyba zaczęli zostawiać za sobą te wszystkie nieprzyjemne wydarzenia.
Zastanawia mnie to, czy to tylko ja nadal tak przeżywam śmierć Karola i Bartka?
Walkę z mutkami? Długą drogę przez śnieg? To, że zostawiliśmy dom, w którym mieliśmy
swoje rzeczy, zapasy, który był zabezpieczony? Przy którym zrobiliśmy swój
własny ogródek, żeby hodować wiosną i latem warzywa i owoce? A może tylko mi
się wydaje, że reszta się z tym pogodziła? Może jednak to wszystko przeżywają.
Chyba z kimś o tym porozmawiam, ale to już nie dziś. Zaczyna się robić ciemno, przez tę okropną zamieć jest gorzej. Mam dziś jedną z wart, ale na drugą połowę nocy. Może pójdę się położyć już teraz, żeby być bardziej wyspaną na później.
Chyba z kimś o tym porozmawiam, ale to już nie dziś. Zaczyna się robić ciemno, przez tę okropną zamieć jest gorzej. Mam dziś jedną z wart, ale na drugą połowę nocy. Może pójdę się położyć już teraz, żeby być bardziej wyspaną na później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz