sobota, 9 sierpnia 2014

Warszawa, 4 stycznia 2019 r.

Nie wiem, jak to wszystko opisać. Postaram się jak najbardziej zachować kolejność wydarzeń, może to pomoże mi uniknąć chaosu.

We wtorek czyli 1 stycznia, jak skończyłam pisać, zdecydowałam, że trzeba powiedzieć reszcie o flagach. Pora była jeszcze w miarę wczesna, więc większość siedziała w salonie, który jest taką strefą wspólną. Zdecydowałam, że trochę nagnę fakty i powiem, że czerwona flaga pojawiła się dopiero dziś. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to trochę kulawe kłamstwo, ale liczyłam na to, że informacja o zagrożeniu będzie na tyle ważna, że jakoś to przejdzie niezauważenie. Poprosiłam Anetę i Dorotę, żeby zeszły do salonu, i gdy byliśmy już mniej więcej wszyscy powiedziałam, że dziś na słupie wisiała czerwona flaga.
Trochę, jak przewidywał Łukasz, zrobiło się zamieszanie, ale z ulgą stwierdzam, że nie była to żadna panika. To znaczy – Dorota z Jankiem zareagowali najgorzej, reszta przyjęła tę wiadomość w miarę racjonalnie. Padły pytania, czy wiadomo coś więcej, prośby, abym powiedziała wszystko, co sama wiem. Powiedziałam więc, że wczoraj znaleźliśmy białą flagę, więc zostawiliśmy informacje o datach spotkania, a dziś zamiast odpowiedzi była tylko czerwona flaga.
Aneta, która chyba nie zorientowała się, że to trochę lipna historia wysnuła teorię, że może Ludzie z Puławskiej przyszli, aby zobaczyć, czy zniknęła biała flaga, jednak w okolicy natknęli się na zagrożenie. Wywiesili więc czerwoną flagę aby nas ostrzec. Na szczęście nikt nie dopytywał się o naszą wiadomość a na pytanie, czy oni zostawili jakąś swoją, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie.
Przez cały ten czas widziałam Łukasza, który najpierw słuchał mnie z kamienną twarzą a potem wstał i wyszedł, pewnie po Darka, bo wrócili razem. Trochę się obawiałam, że może się wtrącić, że może coś powiedzieć, albo zrobić mi awanturę, ale zachował milczenie.
Nie wiem, jakich reakcji spodziewał się Łukasz, ale pewnie nie takich. Nasza ekipa, zamiast panikować, zaczęła planować. Łukasz wyciągnął mapę okolicy, zaczął proponować rozstawianie sideł w strategicznych miejscach (sideł na mutki, nie na zwierzęta), Aneta, jak zwykle, rzeczowo dodawała od siebie spostrzeżenia z dotychczasowych patroli po okolicy, że na pewno od dawna nikogo ani niczego tu nie było, że zagrożenie, nawet jeśli jest, to chyba bliżej salonu samochodowego i Puławskiej, niż nas… szczerze, nie poznawałam. Ich. Darek też, trochę nieśmiało włączał się do rozmowy, chyba chciał, żeby to wypadło naturalnie, tylko Łukasz milczał.
No, oczywiście Dorotka z Jankiem jak zwykle podnieśli rwetes, że musimy uciekać, że musimy się stąd zbierać, jak najdalej od zagrożenia… no, jak to oni. Gdy Zośka próbowała ich uspokoić, Dorota rzuciła kalibrem, którego nie wyciągała już dawno: Że my nic nie rozumiemy, bo nie mamy dzieci i nikogo, o kogo musielibyśmy się martwić, troszczyć, chronić. Ten argument jest wstrętny. To prawda, że nie żadne z nas nie ma dzieci, ale to nie znaczy, że nie mamy nikogo, o kogo się martwimy. Darek ma Zośkę i na pewno martwi się o Anetę, bo w końcu to jego siostra. Ja mam Łukasza. Adam co prawda stracił brata, ale wiem, że żałoba go nie zaślepiła i, że nigdy nie myśli tylko o sobie, zawsze stara się wziąć pod uwagę dobro grupy. No i tekst ten zawsze uderza w Piotrka. Wkurza mnie, gdy Dorota to mówi. Tym razem też mnie wkurzyła. Cóż, nie zachowałam się może zbyt dobrze, ale to była już chyba kropla, która przelała czarę. Wrzasnęłam po prostu na Dorotę i jej wygarnęłam. Żeby przestała robić z Piotrka ofiarę, żeby przestała nam wmawiać, że oni mają najgorzej, że powinniśmy się do nich dostosowywać, żeby przestała nam zarzucać, że ich nie rozumiemy i, że nie mamy się o kogo troszczyć, że o nikogo się nie martwimy. Ech, zresztą sama już dokładnie nie pamiętam, co krzyczałam. W sumie, to pamiętam tylko, jak się wkurzyłam, jak zaczęłam wrzeszczeć, a potem pamiętam Zośkę, która uspokaja mnie i Anetę, która uspokaja Piotrka. Cóż, myślę, że tego Łukasz się bał, że będzie zamieszanie, ale chyba nie do końca o to mu chodziło. W każdym razie, po uspokojeniu atmosfery pogadaliśmy jeszcze chwilkę, po czym wszyscy się rozeszli do siebie. Poszłam do naszej sypialni, chcąc odpocząć i w sumie przygotowując się do rozmowy z Łukaszem. Długo nie przychodził, więc wyszłam go szukać – okazało się, że zamienił się z Adamem, który miał mieć dziś wartę. Trochę mnie to zabolało, że Łukasz postanowił się ode mnie trochę odseparować. Teraz jednak wiem, że miał prawo, w sumie ja też nie zachowałam się najlepiej.
Następnego dnia, czyli 2 stycznia okazało się, że Darek z Łukaszem wyruszyli pod salon, zanim ktokolwiek zdążył się wtrącić. Atmosfera w domu była trochę dziwna. Z jednej strony było wszystko okey, żadnego napięcia, żadnego stresu, ale Dorota z Jankiem wyraźnie unikali reszty, a już zwłaszcza mnie. Zrozumiałam, że to miało bardziej związek z nieprzyjemnymi słowami, jakie padły, niż z czerwoną flagą.
Natomiast, gdy zgłosiłam się, żeby pójść z Anetą po resztę fantów, przyłączył się do nas Piotrek. Już poza domem przyznał się, że to dlatego, że chciał pogadać. Wyżalił się nam, że ma dosyć tego, że rodzice, a zwłaszcza matka, traktują go, jakby był mały i niesamodzielny i, że się boi. To mnie zdziwiło najbardziej. Powiedział, że boi się tego, że rodzice mogą, przez tę ich nadopiekuńczość, zrobić coś głupiego. Sama się tego obawiam, ale zdziwiło mnie, że taka myśl pojawiła się w jego głowie. Po raz kolejny uderzyło mnie to, jak bardzo poważny i dojrzały okazuje się być Piotrek. I po raz kolejny myślę o tym, że dorastanie zawsze było trudne, ale w tych czasach jest szczególnie kłopotliwe. I, że biorąc to wszystko do kupy, Piotrek dorasta chyba szybciej, niż my w jego wieku. I następne pokolenia też będą dorastać szybciej.
Po południu wrócili Łukasz z Darkiem. Nie spotkali nikogo ani niczego, nie znaleźli też żadnych śladów. Darek bąknął też do mnie, że nasza wiadomość dalej wisi, więc Ludzie z Puławskiej nie byli na miejscu spotkania. Skorzystałam z okazji, i zagadnęłam go o poprzedni wieczór. Powiedział tylko, że jest zawiedzony tym, że nie dotrzymałam słowa, że tak to wszystko rozegrałam i odszedł. Nie wiem, czy nie chciał o tym mówić, bo było coś, czego nie chciał powiedzieć, czy po prostu nie było o czym mówić…
Gorzej było z Łukaszem. Cały dzień mi uciekał, ewidentnie nie chciał mnie widzieć. W końcu przydybałam go, gdy wyszedł z domu. Dobrze się w sumie stało, bo rozmowa, którą później mieliśmy nie wyglądała by zbyt dobrze przy innych. Łukasz był na mnie wściekły. Zdarzały się nam już kłótnie, w tym i poprzednim świecie, ale tym razem miałam wrażenie, że jest inaczej. Nie było krzyku, jakiejś takiej gwałtownej złości. Tak jak Darek był zawiedziony, ale też oszukany i zdradzony. Głównie to on mówił. Wyrzucał z siebie dużo jadu, niechęci, negatywnych emocji. Nie wiem, czy przesadził, nie wiem, czy miał rację. Wiem tylko, że jego słowa strasznie mnie zasmuciły i skończyło się na tym, że on wrócił do domu, a ja zostałam przed drzwiami, bo musiałam się uspokoić. Nie płakałam, nie załamałam się, ale… coś mnie aż w środku zabolało.
3 stycznia upłynął nam spokojnie. W domu zapanowała atmosfera wymuszonej uprzejmości, jednak nie przytłaczała jakoś nikogo. Jedynymi, których ewidentnie coś gryzło byli Łukasz oraz Dorota z Jankiem. Reszta zachowywała się w porządku. Poprawiła się też pogoda. Znowu wyszło słońce, podniosła się temperatura. Ludzie z Puławskiej nadal się nie odzywali, nie zabrali wiadomości. Nigdzie nie znaleźliśmy śladów ludzkiej, zwierzęcej czy mutanciej aktywności. Zgodnie z planem Adama rozstawiliśmy sidła.
Dziś temperatura znowu się podniosła. Idzie odwilż, ale wielkich zasp śniegu jeszcze nie zniszczyła. Nadal cisza, jeśli idzie o jakiekolwiek potencjalne zagrożenie. Nasza wiadomość przy słupie nadal nie ruszona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony