Rozmawiałam
dziś z Anetą. Ta była chyba nasza pierwsza poważna, szczera rozmowa odkąd się
znamy. Nie to, że nigdy z nią nie rozmawiałam… po prostu przed wojną nie
utrzymywałyśmy szczególnie bliskich kontaktów. Ot przypadkowe spotkania od
czasu do czasu. Najwięcej czasu razem spędziłyśmy na weselu Darka i Zośki.
Potem kilka krótkich spotkań, a potem wybuchła wojna… i zobaczyłyśmy się
dopiero po jej zakończeniu. Choć od tamtej pory mieszkałyśmy w jednym domu
nigdy jakoś nie było okazji urządzić sobie szczerych pogaduch. Zresztą, zawsze
wydawało mi się, że Aneta jest osobą bardzo zachowawczą, zrównoważoną, raczej
nie okazującą emocji.
W sumie, to
miałam racje. Nawet dziś, po tym, jak spędziłam z nią długi czas na rozmowie,
nadal mam takie wrażenie. Rozmawiałyśmy o domu, o Darku, o reszcie naszej
ekipy, o wszystkich ostatnich wydarzeniach. Jak podejrzewałam wcześniej, Darek
rzeczywiście opowiedział Anecie to, czego dowiedzieliśmy się od Ludzi z
Puławskiej. Jej podejście do całej sprawy było spokojne i rzeczowe. Co więcej
zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że jej podejście jest aż zbyt chłodne.
Zwierzyła mi się, że nie widzi żadnej wartości w Dorocie i Janku, uważa ich za
zagrożenie i najchętniej wykluczyła by ich z grupy. Przyznam, że byłam tak
zaszokowana ostrością jej słów, że zapytałam tylko : „A co z Piotrkiem?”.
Powiedziała, że Piotrek powinien kategorycznie zostać z nami, bo ma wtedy
większe szanse przeżycia a i dla grupy jego determinacja i rozwaga mogą być
korzystne.
Rozmowa z
Anetą przyniosła mi i spokój i niepokój. Cieszyłam się, że w końcu się przede
mną otworzyła i wiem, co myśli, ale muszę przyznać, że niektóre z jej poglądów
są dla mnie trochę straszne. Nie potrafię myśleć takimi kategoriami, jak ona, a
już na pewno nie tak stanowczo. Też nie darzę Doroty sympatią i się jej obawiam,
ale… chyba nie potrafiłabym tak jednoznacznie powiedzieć, że powinna odejść.
Z innych
tematów, to przeszukaliśmy resztę mieszkań w tej klatce schodowej i
uporządkowaliśmy suszarnie w piwnicy, aby zrobić tam składzik. Część rzeczy na
pewno zabierzemy od razu, resztę schowamy na dole i wrócimy po nie później.
Zabawne jest to, że mieszkania są w ogóle nie ruszone, nie ograbione. Zakładam,
że tak samo będzie i w innych blokach. Aż mnie korci, żeby je przejrzeć… co
prawda to osiedle wielkiej płyty, nie żadne apartamentowce, gdzie można zleźć
nie wiadomo jakie cuda, ale dla nas to żyła złota. Myślę, że chyba dlatego te
mieszkania przetrwały – potencjalni szabrownicy najwyraźniej założyli, że niema
tu nic ciekawego.
Poza blokami
jest tu jeszcze jedno miejsce, które mnie korci, choć na razie nie mówiłam o
nim Anecie ani Łukaszowi. Niedaleko stąd znajduje się kościół, który przed
wojną prowadził liczne i częste zbiórki żywności, ubrań i innych takich dla
potrzebujących. Ta żywność to zawsze były puszki, przetwory, które nie psują
się szybko i mogą długo leżeć. Cóż, odkąd rzeczy takie przestały być
produkowane nie minęło zbyt wiele czasu, więc wiele z nich się jeszcze nadaje.
A jeśli nikt nie wpadł na ten sam pomysł co ja, to budynek kościoła może się
okazać wspaniałym szwedzkim stołem.
Na razie
jednak nie poruszam tego tematu. I tak mamy dużo opcji i musimy zdecydować, co
dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz