Zastanawiam się, czy to aby na
pewno dobry pomysł. Ostatnio, gdy podejmowałam decyzje na szybko, pod wpływem
emocji nie wyniknęło z tego nic dobrego. Jednocześnie jednak kołacze mi się po
głowie taka myśl, którą kiedyś dawno temu usłyszałam, że człowiek zawsze
podejmuje decyzję na dany moment dla niego najlepszą.
Jeszcze
wczoraj myślałam o tym, żeby wrócić do domu, do swojego domu rodzinnego. Znam
trasę, wiem, jak iść. Co prawda nie byłam w domu już tyle lat i każda z
możliwych dróg może być inna, może nie nadawać się do przejścia… ale pewnie bym
sobie poradziła. Obawiam się tylko samotnej wędrówki. Nie wiem jednak, czy
ktokolwiek chciałby pójść ze mną. Każdemu z reszty ekipy ta wyprawa może wydać się
bezsensowym kaprysem. Żadne z nich nie ma powodu aby tam iść.
A
ja tego chce bardzo, z każdą chwilą chyba bardziej. Im dłużej o tym myślę, tym
bardziej wiem, że chcę tam pójść. I pójdę. Nawet, jeśli mam to zrobić sama.
Właśnie
skończyłam rozmawiać z Darkiem, Anetą i Łukaszem. Chyba pogodziłam się z myślą
o nich, jako o nieformalnych przywódcach. Nie poszłam pytać ich o pozwolenie na
tę wyprawę jedynie powiedzieć im, że chcę to zrobić. Ich reakcje były różne i
bardzo mnie zaskoczyły. Aneta o dziwo poparła mnie. To znaczy uznała, że skoro
chcę wyruszyć, to powinnam to zrobić, ale nie chciałaby, żebym szła sama.
Wolałaby upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – zrobić z tego przy okazji
wyprawę po fanty. Liczy na to, że gdybyśmy poszli do miejsca, w którym jeszcze
nie byliśmy udało by nam się znaleźć coś naprawdę wartościowego a gdyby się
jeszcze okazało, że okolica jest bezpieczna moglibyśmy poszukać miejsca na bazę
wypadową czy zaplanować miejsce, do którego moglibyśmy uciec, gdyby się
okazało, że tu nie jest bezpiecznie.
Darek
gwałtownie się nie zgodził. Choć nie powiedział tego wprost, utwierdził mnie w
przekonaniu, że boi się rozpadu w grupie. Jego argumenty były dość logiczne.
Mówił, że bez sensu robić teraz wyprawę, mamy niedokończone sprawy z Ludźmi z
Puławskiej, nie znamy jeszcze okolicy na tyle dobrze, żeby się tak bardzo
rozdzielać.
Łukasz
milczał i nie włączył się do dyskusji. Ja powiedziałam tylko, że pójdę, i pójdę
jutro, najpóźniej pojutrze, czy tego chcą, czy nie. Jeśli któreś z nich będzie
chciało iść ze mną, albo zaproponować reszcie wyprawę po fanty i poczekać, aż
ktoś się zgłosi to też w porządku.
Wiem
to już na pewno, że pójdę. Stwierdziłam, że od razu się spakuję.
Podczas
ucieczki przed wojną zabraliśmy z Łukaszem porządne, turystyczne plecaki. W
poprzednim życiu uwielbialiśmy chodzić po górach i mieliśmy ‘sprzęt’ do takich
zabaw. Nie wszystko zabraliśmy w ferworze pakowania, ale plecaki, buty,
ubrania, nawet czekany, choć te zagubiły się w późniejszym czasie. Ale ciepłe
kurtki, buty i plecaki przetrwały. Są już co prawda bardzo znoszone, ale nadal
zdatne do użytku. Lubię ten mój plecak, ma mnóstwo kieszonek, mieści się do
niego wszystko, co potrzebne. Trzymam w nim pewien zestaw rzeczy, którego nigdy
nie wyjmuję. Mam tam metrowy plaster z opatrunkiem i nożyczki, zwitek bandaża i
opakowanie gazy oraz spirytus salicylowy. Jest igła z nitką i buteleczka
jodyny, koc termoizolacyjny i rękawiczki, takie ‘lekarskie’ oraz folia, która
mnóstwo zastosowań. Jest też na wciąż butelka z wodą, tabliczka czekolady,
trochę suszonych przekąsek, puszka z mielonką. Obiad z tego marny, ale na drogę
wystarczy. Każde z nas nosi mniej więcej to samo wyposażenie. Ja mam jeszcze
scyzoryk, porządny, szwajcarski, ale noszę go zawsze przy sobie, przy pasku a
nie w plecaku.
Teraz
dorzuciłam jeszcze do plecaka latarkę na dynamo i zestaw wytrychów, który dawno
temu zrobił z druta Darek. Nie każdy z nas posiadał te cudeńka, bo w sumie nie
każdemu chciało się uczyć otwierać za ich pomocą zamki. Ja się nauczyłam od
Darka, gdy tylko spotkaliśmy się po wojnie. Jak do tej pory nie musiałam używać
tej umiejętności w praktyce ale nigdy nie wiadomo, czy się teraz nie przyda.
Wezmę też ten zeszyt i długopis. Nie wiem, ile ma potrwać wyprawa, a chciałabym
móc wszystko dokładnie opisać. A jeśli miałabym umrzeć, to może będę miała
szanse zapisać jakieś ostatnie słowa i potem zostaną one przez kogoś
znalezione.
Ha,
wpadłam w jakiś podniosły nastrój. Zupełnie, jakbym była bohaterką jakiegoś filmu,
czy gry. Przed wojną lubiłam tak zwaną tematykę postapokaliptyczną, czytywałam
książki, oglądałam filmy, grałam w gry… a teraz jestem poniekąd bohaterką
takiej opowieści, choć nie dokładnie taką, jak w tamtych historiach.
Dziś
już chyba nie wiele zrobię. Posiedzę chwilę nad mapami, przypomnę sobie
najlepsze możliwe trasy. Sprawdzę kilka razy plecak, dopakuję coś jeszcze. Może
uda mi się przekonać resztę, żebym wzięła ze sobą łuk. Jutro wyruszę.
Zobaczymy, jak to będzie.