Ominęłam jeden
dzień, jak to się mi już zdarzało, bo w sumie nie wiele wczoraj zrobiliśmy.
Przyszedł straszny mróz, tak duży, że nawet w mieszkaniu marzliśmy. Więc
uzupełniliśmy zapasy tłuszczyku, pozbywając się przy okazji zbytecznego bagażu.
Dziś jest ósmy
dzień od naszego wyjścia z domu. Powinniśmy naprawdę pomyśleć o powrocie. Mam
wrażenie, że reszta i tak martwiła się naszym wyjściem a teraz, gdy nie ma nas
tak długo… pewnie tworzą tam czarne scenariusze.
Wystawialiśmy
już warty, ale nadal jest cicho i spokojnie. Noc była bezchmurna i bardzo,
bardzo mroźna. Z okna w pokoju moich rodziców widziałam Oriona. Długo go
obserwowałam, musiałam się skupić, żeby oderwać się od niego i innych i
pilnować okolicy. Nocami jest nawet jasno, księżyc za jakiś tydzień będzie w
pełni. No, chyba nawet niecały tydzień. To zadziwiające, pamiętam miasto sprzed
wojny, gdy nawet nocą było ciągle jasne, a jednak teraz, z perspektywy czasu
wydaje mi się, że było dużo, dużo ciemniejsze. Teraz światło gwiazd i księżyca pięknie
odbija się od śniegu i jest zadziwiająco jasno. To taki magiczny, hipnotyzujący
widok.
Zastanawiam
się, czy nie warto by poczekać tych kilka dni i ruszyć nocą, w czasie pełni.
Jeśli będziemy się trzymać cieni budynków, będziemy schowani a jednocześnie
księżyc i gwiazdy będą pięknie oświetlać teren. Ponadto, człowiek to zwierzę
dzienne, nikt ani nic nie będzie się nas spodziewał w nocy.
Nie wiem
czemu, ale jakoś zmienił mi się nastrój. Od wczorajszego wieczoru jakoś lepiej,
pewniej się czuję. Nawet zaczęłam sobie nucić stare piosenki. Przyłapałam
Łukasza, jak się przysłuchiwał. Gdy przestałam nucić poprosił, żebym coś mu
zaśpiewała. Zawsze to lubił, ale minęły już lata, odkąd śpiewałam. Wydaje się,
że i on i ja o tym zapomnieliśmy.
Dziś pogoda
znowu jest bezchmurna, ale bardzo, bardzo mroźna. Mam wrażenie, że robi się
coraz chłodniej. Jakoś dajemy radę.
Nie wiemy za
bardzo jednak, co właściwie zrobić. Gdy rozmawialiśmy o tym nie padła żadna
przekonująca propozycja. Łukasz chce jeszcze poprzeszukiwać okolice, jak chcę poczekać
z powrotem do pełni a Aneta chce wracać. Mam jednak wrażenie, że żadne z nas
nie jest swego pewne. Więc po prostu siedzimy, uzupełniamy zapasy energii, ale
plecaki mamy już zapakowane, gotowe do drogi. Zapakowane tak, jakbyśmy mieli
wracać do domu, nie tylko w broń i potrzebne w podróży rzeczy ale i w część
fantów, którą zebraliśmy. Po raz pierwszy widzę niezdecydowaną Anetę. Po raz
pierwszy widzę Łukasza bez zapału. I ja jestem jakaś… inna. Niż zwykle. Dziwna.
Ciekawe, co się
nam stało.