Wszystko
wskazuje na to, że będzie dobrze. Dom był pusty, opuszczony bardzo dawno temu.
Nie znaleźliśmy za dużo. Ubrania, książki, sprzęty domowe. Właściwie żadnego
jedzenia czy lekarstw. Jakaś paczka makaronu, słoik z dżemem. Ale ważne, że
jesteśmy schronieni.
Nic wczoraj
nie napisałam, bo i nie miałam czasu. Tak dużo się wydarzyło w ciągu ostatniego
tygodnia. Nie wiem, od czego zacząć.
Na razie
uważamy, że jest bezpiecznie. Zrobiliśmy obchód, zatarliśmy ślady i odtajemy.
Dziwnie się
czuję. Mam wrażenie, jakby mój świat ponownie się zawalił tak, jak w czasie
wojny. A jednocześnie siedzę tu, na kanapie, na której przesiedziałam liczne
godziny plotkując ze znajomymi z liceum i czuję jakąś nostalgię, jakiś spokój.
Dom wydaje się być całkowicie opuszczony i zimny, choć jest w nim tyle
krzątających się osób. Na razie nie ryzykujemy ognia, ale uszczelniliśmy okna,
siedzimy w jednym pomieszczeniu pod stertami koców i kołder, ubrani w nowe,
suche ubrania. A ja ciągle widzę tu moja koleżankę, jak się bawi ze swoim psem,
naszych znajomych kręcących się po domu, bawiących się, objadających chipsami,
popijających różne napoje z kubków. Czuje jednocześnie radość i smutek. Ale i
spokój. Uspokajam się, mam wrażenie, że wszystko powoli zmierza ku lepszemu.
Najlepiej z
nas trzyma się Aneta. Nad wszystkim panuje. Robi plany, ciągle pyta mnie o
szczegóły okolicy. Zośka nie doszła do siebie. Nadal jest bardzo osłabiona i
płacze. Ale z Adamem chyba będzie w porządku. Ciągle nie mogę sobie darować tego,
co napisałam kilka dni temu. Nigdy wcześniej nie miałam takich myśli. Zawsze,
gdy ktoś z naszej ekipy znalazł się w kryzysowej sytuacji starałam się go
uratować. Coś, jak zasada, że nikogo nie zostawimy za sobą.
Ale gdy Bartek
przyszedł pod furtkę te dwa tygodnie temu… wtedy chciałam po niego wyjść.
Powiedziałam to Łukaszowi, powstrzymał mnie. Byłam na niego zła, chciałam go
odepchnąć i pójść do Bartka mimo tego sprzeciwu. Ale trzymał mnie mocno i
ciągle mówił, że nie możemy tego zrobić, że nie możemy narażać nas wszystkich
dla jednej osoby. Nienawidziłam go wtedy za to. Umniejszał wartość życia Bartka
mówił, że nie jest warty ocalenia.
Ale później
zrozumiałam. Nie zaakceptowałam tego, ale zrozumiałam. A potem sama pomyślałam
podobnie. Gdy Adam nie mógł już dalej iść uznałam, że bezpieczniej dla reszty
będzie, jeśli go zostawimy.
Nie jestem z
siebie dumna. I cieszę się, że koniec końców nie powiedziałam tego na głos i,
że zabraliśmy Adama ze sobą. Żyje i leczymy jego stopy. Są odmrożone, ale może
z tego wyjdzie.
Jestem
zmęczona jak nigdy dotąd. Stratą Karola i Bartka, walką, ucieczką, wędrówką,
zacieraniem śladów, przeszukiwaniem okolicy. Ale przede wszystkim zimnem,
głodem, strachem, zwątpieniem. Tak bardzo się bałam, że nie wiem, czy już się
nie boję, czy może po prostu strach stał się tak integralną częścią mnie, że
nie odróżniam go od tego, jak moje płuca wdychają i wydychają powietrze?
W ciągu
najbliższych dni czeka nas wiele pracy. Aneta już zapewniła mnie, że mnie
najwięcej. Muszę opowiedzieć wszystkim o okolicy, chodzić na większość patroli,
wyznaczać trasy. Nie mam siły. Nie chcę tego robić. Marzy mi się, że siedzę
przed kominkiem w tym domu, wszędzie palą się światła, za oknem jest bajkowa
zima, a ja z Julią siedzimy w miękkich fotelach, pijemy gorącą herbatę, jej
pies leży na podłodze przed nami a my obgadujemy nauczycieli, śmiejemy się z
ostatnio widzianego filmu, martwimy się co założyć na randki z chłopakami i co
nas czeka za kilka miesięcy na maturze. I, że wcale nie muszę wstać z zimnego fotela
w tym ciemnym domu, gdzie nie pali się ogień w kominku, kudłaty pies nie ociera
się mi o nogi a Julia już pewnie dawno nie żyje.