Wczoraj nic nie pisałam, bo i nie
było co. W domu jest spokojnie. Nogi Adama mają się coraz lepiej, Zośka wraca
do siebie, nie płacze już tyle. Ciągle śnieży, więc jesteśmy uziemieni. Mam
trochę czasu na pisanie, ale właściwie nie wiem, co mogłabym napisać. Mam
wrażenie, że w moje życie zaczyna wdzierać się… nuda? Idę do Łukasza.
Pogadaliśmy
chwilę i Łukasz zaproponował mi pewną myśl. Celem tego dziennika jest
opisywanie naszego życia w nowym świecie, ale również zapisanie tego, jak ten
świat ‘powstał’. No, generalnie przekazanie jak największej liczby informacji.
Powiedział mi, że mogę napisać o wszystkim – trochę więcej o początku wojny,
może jakieś szczegóły o obecnym świecie, jak wygląda Warszawa, jakie są mutki.
Mutanty…
temat rzeka. Myślę, że dużo można by o nich pisać, chociaż jest to temat bardzo
nieprzyjemny. Kto raz mutka widział, wie dlaczego. Ale spróbuję.
Chyba
już wcześniej wspominałam, że mutacje są bardzo różne, ale my dzielimy mutanty
na dwie kategorie: inteligentów i zwykłych. Inteligentów nazywamy tak dlatego,
że zachowali szczątki ludzkiej inteligencji, ale została ona skażona przez
psychozy wywołane wirusem. Mamy więc za przeciwników szaleńców i psychopatów,
podwójnie groźnych, bo napędzanych rządzą krwi, chęcią zabijania. Do tego
diablo silnych i szybkich. O wyczulonych zmysłach. Dzikie zwierzęta to przy
nich pikusie.
To
nie jest tak, że te mutanty opracowują techniki walk godne generałów, czy
obmyślają skomplikowane pułapki. Potrafią się porozumiewać i często zbierają
zwykłych mutków wokół siebie tworząc małe stada. Małe i niebezpiecznie. Nie
wiem w jaki sposób, może to kwestia
feromonów albo zwykłego zwierzęcego pojęcia stada, ale inteligenci potrafią
kontrolować zwykłych mutków. Nie w jakimś szerokim zakresie, ale potrafią im
przekazać jak zaatakować, gdzie jest ofiara, jak się do niej dostać…
Zwykłe
mutki pod tym względem są łatwiejszymi przeciwnikami. Również są szybcy i
silni, ale działają tylko i wyłącznie na podstawie rządzy krwi. W ich akcjach
nie ma logiki, nie ma planów. Łatwo więc takiego zapędzić we wcześniej
przygotowaną pułapkę i wykończyć. Same z siebie rzadko też łączą się w stada. Z
tego, co wiem, występuje chyba u nich kanibalizm. Nigdy nie widziałam tego na
własne oczy, ale słyszałam, jak ludzie „z Puławskiej” tak mówili.
Co
do samych mutacji, to pewnie jest ich tyle, że ludzka wyobraźnia tego nie
ogarnie. Zaczynając od zwykłych, wyglądających jak typowe zombie z filmów,
trafiają się jeszcze mutki z dodatkowymi kończynami, porośnięte sierścią, mające
ogony czy kościane wypustki. Raz widziałam też jednego, który wyglądał, jakby
porastał go mech a jego kończyny sprawiały wrażenie zdrewniałych. Nie jestem
jednak pewna, co mu dokładnie było – Darek załatwił go z łuku, ja obserwowałam
wszystko z bezpiecznej odległości.
Są
też, niestety, zmutowane zwierzęta. Pisałam chyba wcześniej o tym, że te wirusy
czy bakterie przenosiły się swobodnie z ludzi na zwierzęta i z powrotem. Są
jednak mniej groźne od ludzkich mutantów, ponieważ nie posiadają takiej jak oni
inteligencji. A co do samych mutacji… tu też ewolucja miała pole do popisu i
stworzyła najróżniejsze koszmary, czasem zależne od gatunku zwierzęcia. Cóż,
powiedzmy, że choroba wściekłych krów nabiera w tej sytuacji nowego znaczenia.
Jest
ich, oczywiście, sporo. Zdecydowanie więcej niż nas, ludzi. Jednak jako, że my
się ciągle ukrywamy, mutki stopniowo zaczęły opuszczać miasta i przeniosły się
do lasów. Tak mogą polować na zwierzęta i te zwykłe i te zmutowane, oraz na
siebie nawzajem. Co prawda nie jest to tak, że wszystkie zgodnie podjęły
uchwałę i polazły w te lasy, nie. Sporo z nich nadal kręci się po ruinach. Jak
by nie patrzeć, tu też mogą zdobyć pożywienie, choć jest na to mniejsza szansa.
Ale, jeśli się im już uda, mogą sobie poucztować.
Dobra,
kończę to. Pisanie o mutkach nie jest przyjemne. Nie lubię nawet o nich myśleć
a teraz jeszcze mam siedzieć i składać o nich zdania… brr, okropność.
Idę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jeśli dalej będzie tak padać, będziemy w kłopocie, więc chyba dobrze by było, gdybym spróbowała coś wymyślić. Nie mówię, że wszystko zależy ode mnie, ale mieć pomysł i nie mieć pomysłu to już dwa pomysły.
Idę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jeśli dalej będzie tak padać, będziemy w kłopocie, więc chyba dobrze by było, gdybym spróbowała coś wymyślić. Nie mówię, że wszystko zależy ode mnie, ale mieć pomysł i nie mieć pomysłu to już dwa pomysły.
Świetne, bardzo fajne się to czyta! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Wszelkie uwagi zawsze mile widziane :) Zapraszam w sobotę na kolejną notkę!
UsuńPozdrawiam!