niedziela, 20 kwietnia 2014

Warszawa, 3 grudnia 2018 r.

            Dziś siedzę w domu i, o dziwo, jakoś nie mam żadnych obowiązków. Rozsiadłam się więc w naszej kwaterze i piszę. Pomyślałam, że dobrze było by wykorzystać wolny czas i napisać jak najwięcej. To dobry moment, żeby wrócić wstecz do roku 2015, kiedy zaczęła się wojna.
            Jak wspominałam wcześniej, zaczęło się od broni biologicznej. Na jesieni 2014 roku, jak zwykle, zaczęła się ‘epidemia’ chorowania na przeziębienie i grypę. Były to zwykłe wirusówki, które nikomu nie wyrządziły większej krzywdy. Oczywiście firmy farmaceutyczne zaczęły wciskać nam reklamy szczepionek przeciw grypie, w każdej przychodni czy aptece wisiały plakaty, zachęcające do szczepień. Lekarze też przypominali o tym każdemu pacjentowi.
            No i się zaczęło. Każdy, kto przyjął szczepionkę zapadał na jakąś dziwną nieznaną chorobę i umierał. Szczęśliwcy umierali dość szybko, często we śnie. Tak umierali głównie ludzie starsi i chorzy, którzy mieli osłabione organizmy. Ten wirus czy bakteria był tak silny, że zabijał szybko. Najgorzej było w przypadku zdrowych. Ci byli silni, ich ciała próbowały walczyć więc koniec końców zanim wyniszczyła ich choroba mogli cierpieć wiele dni. I przy okazji zarażać innych. Cokolwiek to było, było silnie zaraźliwe, przenosiło się z ogromną prędkością, mutowało. Nie oszczędzało nikogo, ani niczego. Przenosiło się również na zwierzęta. Przez to niestety upadł rynek mięsny – bakcyla łapały też kury, krowy, owce, cały żywy inwentarz. A po zjedzeniu zarażonego mięsa chorował i człowiek.
            Zapanował chaos, jak możecie się domyślać. Ludność cywilna panikowała, zaczęły się zamieszki, ludzie rabowali sklepy, dochodziło do strasznych rzeczy… A rządy próbowały to opanować i jednocześnie dociec, kto to właściwie zaczął.
            A, bo to ważne. To nie tak, że ta epidemia rozszalała się tylko u nas, w Polsce. W wiadomościach szybko rozprzestrzeniły się informacje, że podobne, jeśli nie identyczne fale zachorowań mają miejsce w całej Eurpie, obu Amerykach, Azji, Australii, Afryce. Opanowało to cały świat. Wystarczyło, żeby w danym mieście zaszczepiło się kilka osób, a w ciągu dnia kilkanaście kolejnych zostało przez nich zarażone a następnego dnia kolejnych kilkadziesiąt… i tak w kółko Macieju.
            Byli oczywiście tacy, którzy przeżyli. Choroba nie zabierała wszystkich. Wyniszczała jednak organizm, i to bardzo. Ludzie tracili wzrok czy słuch, mieli nieodwracalnie zniszczone organy wewnętrzne, niektórzy kończyli z psychozami czy innymi zaburzeniami psychicznymi. Byli też i tacy, co nie zachorowali, albo choroba przeszła u nich w bardzo lekkim stadium. Nie wiem, co miało na to wpływ, nie jestem lekarzem. Zresztą, lekarze sami chyba nigdy nie doszli do prawdy. W sumie, jako, że mieli największą styczność ze szczepionkami a potem z osobami zarażonymi, to wśród tego zawodu było najwięcej ofiar.
            Ja miałam szczęście. Chyba tak to mogę nazwać. Nie zaszczepiłam się, bo nigdy się nie szczepiłam, to na pewno mi pomogło tym razem. Ale czemu nie zaraziłam się od nikogo innego? Nie wiem, to już chyba był fart. Wśród ofiar znalazło się wielu moich znajomych oraz część rodziny. Mi się udało. Czytałam kiedyś w jakiejś powieści, gdy główny bohater po tym, gdy jako jedyny wraz z rodziną przeżywa rzeź swojej wioski mówi, że mieli szczęście a jego żona karci go, że to nie w porządku tak mówić. Nie pamiętam już dokładnie jej słów, ale uznała, że to nie w porządku w stosunku do tych, którzy zginęli. Czasem zastanawiam się, jak to jest w tym przypadku. Czy jeśli powiem, że to był łut szczęścia, to nie szanuję pamięci zmarłych? A jeśli uznam, że to nie szczęście, ale efekt moich działań czy właściwości (bo się nie zaszczepiłam, bo unikałam kontaktu z chorymi, bo dbałam o siebie, bo miałam silny organizm) czy to również nie będzie nie w porządku w stosunku do innych, którzy takich działań nie podjęli?
            Jest to coś, z czym żyję na co dzień. Choć cieszę się, że żyję, czasem jest to trudne, gdy wspomnę te wszystkie choroby, gdy przypomina mi się, jak dzwoni do mnie brat mówiąc, że rodzice są chorzy i, że mam pod żadnym pozorem do nich nie jechać. Moja ostatnia rozmowa z nimi była przez telefon i nijak nie mogłam nic dla nich zrobić. Podobno odeszli spokojnie, bez bólu.
            Oczywiście szukano winnych tej tragedii. Problemem było jednak to, że choroba postępowała szybko, a badania i śledztwo potrzebowały czasu. Ponadto ciągłe napięcie nie i wszechobecna panika nie pomagały. W świetle wydarzeń z początku 2014 roku padały różne oskarżenia, do pyskówki głów państw przyłączały się kolejne, padały kolejne oskarżenia i przypuszczenia... aż w końcu ktoś pękł. Sama już nie wiem, kto zaczął, zresztą, odpowiedź była tak nagła i szybka, że trudno nawet powiedzieć. Może ktoś wie. Może gdzieś są jakieś zapiski z dokładną datą. Może ktoś wie, kto zaczął tę wojnę. Ja wiem tylko, że media zostały zasypane wiadomościami, że Stany, Rosja, Korea i państwa arabskie zasypują się bombami. Nie wiem, kto w tym wszystkim zachował zdrowy rozsądek i nie sięgnął po atomówkę, ale chyba powinno się temu człowiekowi dać nobla. Kilka dni później cały świat oszalał doszczętnie. Wraz z Łukaszem zebraliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i uciekliśmy z miasta.
            Po tym momencie właściwie straciliśmy kontakt ze światem i przestały do nas napływać informacje. Najpierw przestały działać telefonu komórkowe. Potem zabrakło internetu, prądu… Stacje radiowe i telewizyjne podobno próbowały nadawać do samego końca.
            Nie wiem, jakiej dokładnie broni używano. Wydaje mi się, że były to bomby zapalające, bo gdy wróciliśmy do Warszawy duża jej część była po prostu spalona. Kratery w ulicach, zburzone budynki, ślady po ogniu… oraz strefy skażone. Łukasz stwierdził, że to pewnie pozostałości po broni chemicznej.
            Nie znam statystyk, ale jestem pewna, że w czasie epidemii zginęło pewnie więcej niż 50 % populacji. Reszta prawdopodobnie umarła w czasie walk zbrojnych.
            To, co zaczęło się w na samej końcówce roku 2014 skończyło się jesienią 2016. Mówię ‘skończyło się’ bo wtedy definitywnie ucichło wszystko. Nie było już samolotów, świstów rakiet, nic. Było śmiertelnie cicho, strasznie. Nie miał już kto wydawać dźwięków. Ci, co zostali byli nieliczni i nie mieli praktycznie nic. Żeby się ogrzać, musieliśmy palić ogień, tak samo, żeby coś ugotować. Światło w nocy mamy teraz dzięki świecom. Podróże… musimy przemieszczać się pieszo, na rowerach. Niby samochody nadal są, ale ciężko znaleźć paliwo. To, które nie było szczelnie zamknięte wywietrzało już po trzech miesiącach. Jeśli uda nam się znaleźć jakiś szczelnie, hermetycznie zamknięty pojemnik, mamy szansę przejechać się samochodem. Jednak, mimo wszystko, chyba siła własnych nóg jest bardziej bezpieczna.
            Wiem, że to trochę chaotyczne, ale ciężko to wszystko uporządkować. Nie jestem historykiem no i nie byłam bezpośrednim świadkiem większości wydarzeń. Po prostu obserwowałam z niepokojem świat i starałam się przeżyć.

            W sumie, udało się.

2 komentarze:

  1. Super!
    Podoba mi się jak "wybrnęłaś" (chyba mogę tak napisać?) z tego, żeby przybliżyć historię wojny. Pomysł ze szczepionką genialny :)
    Więcej nie napiszę oprócz tego, że mi się podobało, bo moje obżarte przez święta palce nie mają siły :)

    Wesołych Świąt, mokrego dyngusa i dużo weny :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie! :)

      Również życzę Ci wesołych, spokojnych i udanych świąt :)

      Usuń

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony