wtorek, 22 kwietnia 2014

Warszawa, 5 grudnia 2018 r.

Nie wiem, nie wiem, co napisać. Są sytuacje, momenty, wiem, że trzeba zrobić tak a nie inaczej, żeby przeżyć… Śnieg ciągle pada. Padał cały poniedziałek i noc z poniedziałku na wtorek i cały wtorek. Dziś jest środa, i ciągle pada.
Zasypało nas i to porządnie. Nie możemy wyjść z domu. To w sumie nie jest problem. Jesteśmy gotowi na takie sytuacje, mamy naprawdę dużo jedzenia i wody, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby się przyczaić i nie wychylać, możemy cicho chodzić po domu, w razie potrzeby prawie w ogóle się nie przemieszczać.
W niedziele na patrolu byliśmy ja, Zośka i Darek. Wróciliśmy szybko, bo ciągle padało i chcieliśmy zostawić jak najmniej śladów, zatrzeć je szybko. W poniedziałek na patrol poszedł Adam z Bartkiem i Karolem. Wrócił tylko Adam, bo w mieście natknęli się na mutków, tych inteligentnych. Nie spodziewali się ich, nigdy nie było ich w tej okolicy. Mutki zobaczyły Karola. Chłopaki zaczęli z nimi walczyć, ale... boże, nie wiem, co napisać. Dorwały Karola. Bartek i Adam zaczęli uciekać, rozdzielili się. Adam wrócił w poniedziałek. Jezu, jakie mieliśmy szczęście, że zachował przytomność umysłu. Zanim pobiegł do domu kluczył długo po mieście, chodził po swoich śladach, niektóre zacierał, inne zostawiał w różnych kierunkach. Nikt go nie śledził, mutki za nim nie przyszły.
Ale Bartek… przyszedł wczoraj. Boże, jaki to był straszny widok… co one z nim zrobiły… boże, nie chce tego pamiętać, nie chcę! Kręcił się przed furtką, wołał. Próbował otworzyć furtkę, ale Adam zamknął ją na klucz, którego Bartek nie miał. Widziałam go z okna. Nie patrzyłam dokładnie, nie chciałam się wychylać. Zresztą, wszyscy w domu siedzieli cicho. Nikt się nie ruszał, nikt nic nie mówił. Udawaliśmy, że nas nie ma. A on wołał i wołał. Ale nie po ludzku. Mutki… cokolwiek mu zrobiły, to nie było tylko okaleczenie. On zaczął chorować. Ale nie tak, jak na początku wojny. To był już ten nowy wirus. Nie wiem, jak on działa, ale jak ktoś się zarazi… traci zmysły. To straszne. I Bartek tam stał, pod furtką i wył, coraz bardziej nieludzko.
W końcu umarł. Pewnie z upływu krwi. Widziałam jego ciało. Leży w śniegu, nie rusza się. A śnieg jest całkowicie czerwony, różowy od krwi. Teraz przykrywa go nowa warstwa śniegu, ale my nadal się nie ruszamy. Boże, boimy się nawet podejść do okna i wyjrzeć dokładnie. Mutki mogły go śledzić, chciały go użyć jako przynęty. A może nie. Ale jego ciało i krew może przyciągnąć tu inne mutki albo dzikie zwierzęta.

Nie wiemy, co robić. Boże, jak jest strasznie w domu. Wszyscy są w szoku, zdezorientowani i przerażeni. Nie wiemy, co robić. Wszystko jest teraz ryzykiem. Siedzimy, czekamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony