Dziś krótko, bo i pisać nie ma o
czym. Tak, jak myślałam, urządziliśmy sobie Wigilię. Jednak, czego się nie
spodziewałam, zdecydowaliśmy się rozpalić ogień w kominku. Dzień był pochmurny,
mocno śnieżyło. O tym, że zapadł zmrok zorientowaliśmy się dlatego, że za oknem
zrobiło się bardziej ciemno.
Zebraliśmy
się w salonie. Nie siedzieliśmy przy stole z piękną zastawą, białym obrusem i
siankiem. Nasze talerze i kubki stały na niskim stoliku kawowym pomiędzy
fotelami i kanapami, a my siedzieliśmy gdzie nam się podobało, owinięci kocami,
patrzący się w ogień. Nad płomieniem zrobiliśmy ruszt, gdzie zawiesiliśmy czajnik
z wodą i garnek z konserwami. Okazało się, że w jednej z szafek w kuchni była
resztka herbaty. Każdy więc miał dziś ciepły posiłek, gorącą herbatę, słodki
dżem. Widziałam, że niektórzy mieli łzy w oczach, Dorota otwarcie płakała. Nie
wiem, czy ze wzruszenia, czy ze smutku. Siedzieliśmy w ciszy, tylko ogień
trzaskał w kominku. Nie było choinki, nie było prezentów, nie było kolęd, nie
było świątecznego nastroju.
Nie
wiem jak inni, ale ja w końcu poczułam się bezpieczna i spokojna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz