sobota, 12 lipca 2014

Warszawa, 23 grudnia 2018 r.

Nie będę opisywać naszej drogi po walce. Pisałam mniej więcej na bieżąco, co się działo, zresztą niechętnie do tego wracam. Ważne, że podróż trwała bardzo, bardzo długo, była męcząca i wpłynęła na decyzję o tym, aby zatrzymać się w pierwszym dogodnym miejscu.
            Może inaczej – to nie tak, że po drodze nie było dla nas miejsca. Mijaliśmy wiele miejsc, gdzie moglibyśmy zostać. Najpierw jednak chcieliśmy się oddalić jak najbardziej od starego domu, potem każda nowa lokacja była dla nas niepewna. Nowe miejsca, mało znana okolica. Myślę, że dlatego wybór padł w końcu na dom Julii. Mamy stąd całkiem blisko do centrum Warszawy, nawet bliżej niż z poprzedniego domu. No i okolica nie jest całkiem nieznana – ja pamiętam te miejsc bardzo dobrze, a inni kojarzą mniej więcej okolicę z dawnego życia, gdy zdarzało się im przejeżdżać niedaleko. W każdym razie wydaje się, że tu jest w porządku.
            Zresztą, przez te kilka dni udało się nam tu założyć, prowizoryczny na razie, dom. Przegrzebaliśmy już wszystko, co było do przeszukania w tym domu oraz w kilku najbliższych. Znaleźliśmy o dziwo dużo przydatnych rzeczy. Mnóstwo pościeli, odzieży. Meble, które można wykorzystać na opał albo na broń. Narzędzia. Sztućce. No i najważniejsze: trochę leków, opatrunków i konserwy. W jednym domu mieliśmy raj: w piwnicy Aneta znalazła weki. Nie wszystkie się jeszcze nadawały, ale było to odkrycie niesamowite. Postanowiliśmy zostawić je na jutro.
            Jutro Wigilia.
            Nigdy nie byłam specjalnie wierząca, a i święta, jakiekolwiek, obchodziłam niechętnie. Nie lubiłam rozgardiaszu, jaki przed i po nich panował, tych uroczystych kolacji… zawsze marzyły mi się święta spędzone w swoim domu, z kubkiem herbaty i odpoczynkiem. Moje marzenie się w sumie spełniło – teraz już raczej świąt nie obchodzimy.
            Odkąd świat się skończył to wszystko poszło w zapomnienie. Nie dajemy sobie prezentów, bo nie ma skąd ich brać a poza tym nauczyliśmy się, że najlepiej posiadać jak najmniej. Nikt też nie chce obchodzić żadnych uroczystości. Dla jednych to strata czasu i energii, dla drugich bolesne przypomnienie utraconego życia.
            A jednak dziś, po raz pierwszy od kilku lat wszystko wskazuje na to, że będziemy obchodzić Wigilię. Nie będzie karpia i kapusty, zupy grzybowej i czerwonego barszczu, pierogów z kapustą i grzybami, opłatka. Nie będzie choinki z bombkami i światełkami, nie będzie prezentów i odświętnych ubrań. Pewnie nawet nie będziemy śpiewać kolęd.
            Będą konserwy i weki, które znalazła Aneta. Widziałam tak ogórki, grzyby, jakieś dżemy. Zjemy więc mielonkę i paprykarza, zagryzanego ogórkami i grzybkami a na deser dżem. Nie będzie nawet ciepłej herbaty, żeby to popić, chleba, żeby było na czym rozsmarować dżem.
            Och, jakże zjadłabym chleba. Jasnego, ciemnego, owsianego, na zakwasie, na drożdżach, na miodzie.. mógłby być nawet stary, suchy. Ale chleb, prawdziwy chleb. W dawnym życiu chodziłam codziennie rano do piekarni po ciepłe pieczywo. Nie przeszkadzało mi wstać przed 6, świeże pachnące pieczywo było tego warte. Nie miałam chleba w ustach od wielu lat.
            To dziwne, ale bardziej niż do luksusów tęsknie do prostoty poprzedniego życia. Brakuje mi chleba, wody w butelkach, którą mogę po prostu otworzyć i się napić.

            Wpadłam w jakiś melancholijny nastrój. Dziś, jak nigdy wcześniej, tęskno mi do przeszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony